Rozdział pięćdziesiąty pierwszy: Roześmiane zniszczenie

364 41 3
                                    

Dziki Mrok śmiał się ponad światem, a Kanerva Stormgale śmiała się wraz z nim.

Poddała się mu, jak tylko w pełni pojęła jak rozległa była jego pogarda wobec świata. Pod tym względem doskonale go rozumiała. Patrzyła ze swojej wysokości na domy i wybrzeża, jeziora i wzgórza i myślała o tym, że prędzej czy później wiatr zmiażdżyłby je wszystkie i utopił w oceanie. Przede wszystkim jednak marzyła o ich zniszczeniu, starciu z powierzchni ziemi, tak żeby wszystko zatraciło się w czarnym zapomnieniu.

Chciała tego. A dziki Mrok był w stanie siać zniszczenie piękniejsze od czegokolwiek, czego sama byłaby w stanie dokonać, wytrawniejsze od wina, i to we wszystkich kierunkach. A ona zniknęłaby pośród tego wszystkiego. Przepadłaby w spokoju.

I to właśnie obiecywał teraz dziki Mrok, podobnie jak robił to niespełna dwa przesilenia zimowe temu, kiedy Kanerva użyczyła mu swoich sił do rozpętania piekła nad Brytanią. Pewnego dnia nastanie najdłuższa z nocy i wszystko naprawdę przestanie istnieć. Tak jej powiedział i zaraz potem się roześmiał, a Kanerva roześmiała się wraz z nim, ponieważ nie musiała mu ufać, żeby móc go kochać.

Skakała pośród chmur i śpiewała głośno. Czuła, jak jej wiatry pędzą wokół, owijając ją ciasnym kokonem, więc wyciągnęła rękę i przeczesała palcami ich strumienie wzdłuż, wszerz i w poprzek. Ścisnęły ją tak mocno, że praktycznie nie była w stanie się ruszyć, po czym rozproszyły się, zakręciły nią w powietrzu i ponownie przyległy. Wiedziała, że to dziki Mrok za tym stał, chciał ją przestraszyć, sprawdzić, czy wciąż tkwiła w swoim postanowieniu.

Kanerva jednak już nigdy więcej nie będzie się go bała. Dwadzieścia pięć lat temu stała na kamiennym przylądku, którego brzeg rozciągał się wysoko ponad oceanem i patrzyła w dół na czarną wodę. Właśnie wtedy osiągnęła wyżyny swojej potęgi i wiedziała, że jej jedynym wyborem było albo poddanie się tej niewiarygodnej potędze, albo zakończenie życia poprzez wskoczenie do oceanu.

Wybrała dziki Mrok. Bała się poświęcenia poczytalności i dotychczasowego życia, ale samobójstwo pośród fal byłoby dla niej zbyt niedoskonałe. Chciała, żeby zajął się tym dziki Mrok. Chciała, żeby jej zatracenie było idealne i absolutne. Chciała, żeby w chwili śmierci nie pozostał po niej najmniejszy ślad.

Próbowała i próbowała bez końca wytłumaczyć to Jing–Xi i Harry'emu. Jing–Xi po prostu przyglądała się jej swoimi wielkimi, smutnymi oczami. Kanervie wydawało się, że chyba czasami ją rozumiała, ale może jednak nie, skoro i tak przyciągnęła ze sobą Kanervę do Brytanii.

A Harry! Kanerva potrząsnęła głową i owinęła się wokół wznoszącej się kolumny powietrza, która zrzuciła ją z siebie w kierunku ziemi, gdzie spadała tak długo, że niemal wyleciała z zasięgu wpływów dzikiego Mroku. Chłopak wciąż myślał przede wszystkim o lojalności. Ilekroć napotykał kogoś o innych poglądach, przede wszystkim myślał o przekonywaniu. Nie rozumiał tych, którzy byli jak Kanerva i dziki Mrok, bo ich ostatecznym celem było zniszczenie świata i wszystkich możliwości, które tak sobie cenił.

Kanerva go lubiła. Była w stanie przyznać się do tego bez poczucia hańby czy wrażenia, że zwraca się przeciw własnym zasadom. A wraz z nadejściem zimowego przesilenia będzie dla niego walczyła, ponieważ Voldemort ośmielał się określać Mrocznym Panem na sposoby, jakby był jedynym wartym uwagi, w dodatku bawił się potęgą, której służyła.

Ale nie spróbuje stanąć na przeszkodzie, kiedy dziki Mrok przybędzie po duszę Harry'ego. To właśnie była tajemnica, której Harry kompletnie nie pojmował i nie będzie w stanie zrozumieć tak długo, jak wciąż kogoś kochał: tajemnica idealnego zniszczenia.

Wysoko nad Brytanią zniszczenie śmiało się, a Kanerva śmiała się wraz z nim.

* * *

Ja też jestem twym bratemWhere stories live. Discover now