Rozdział siedemdziesiąty drugi: Wszystko, co złote, krótko trwa

241 29 11
                                    

Tytuł rozdziału pochodzi z wiersza Roberta Frosta o tej samej nazwie: „Złotem przyrody – pierwsza zieleń; Po niej – już nic prócz spłowień, zbieleń. (...) Tak świt nam blaknie w światło dnia. Wszystko, co złote, krótko trwa." (przekład Stanisława Barańczaka)

---* * *---

Connor uklęknął na podłodze przed Parvati. Wybrali do tej ceremonii jej sypialnię, ponieważ to był prawdopodobnie jedyny pokój, w którym nikt nie spróbuje im przeszkadzać. Od wyjazdu Padmy z nikim go nie dzieliła, a Harry prawdopodobnie nie spróbuje go tam poszukać. A już raz rozpoczętej ceremonii nie będzie można przerwać.

Parvati miała niepewną minę, jakby szykowała się do skoczenia z klifu, z którego ktoś zakazał jej skakać. Connor uśmiechnął się i uścisnął jej dłonie, które trzymał przed sobą. Chciał dotknąć jej policzka, ale nie mógł tego zrobić aż do zakończenia rytuału.

– Nie to, czego się spodziewałaś? – wyszeptał.

– Nie to, czego rodzice by dla mnie chcieli – uściśliła Parvati, zarzucając lekko głową. – Ale mam to gdzieś. Nie mam zamiaru się tym przejmować, Connor. – Wzięła głęboki oddech, a uścisk jej rąk spotęgował się niemal do poziomu bólu. – Rodzice chcieliby dla mnie czegoś bezpieczniejszego, męża z dziećmi, które nie będą stanowiły dla mnie zagrożenia. Uważają, że Voldemort w końcu zniknie i pozostawi po sobie niezmieniony świat. A ja nie sądzę, żeby tak było i wydaje mi się, że po wojnie dalej będziemy znajdowali się w niebezpieczeństwie, bo wrogowie Harry'ego prędzej czy później spróbują skrzywdzić wszystkich jego bliskich. – Podniosła wysoko głowę i zacisnęła szczęki. – W ogóle mnie to nie obchodzi.

Connor zamarł. Zwykle nie był jakoś szczególnie wyczulony na niuanse językowe, ale podejrzewał, że magia rytuału wyostrzyła mu jakoś zmysły, ponieważ to on wyszedł z propozycją.

– Nie obchodzi cię, co mają do powiedzenia, Parvati, ale czy ty naprawdę tego chcesz? – wyszeptał, przyglądając się uważnie jej twarzy.

Momentalnie się rozczuliła i pochyliła, żeby ucałować wierzch jego knykci.

– Tak, chcę tego, Connorze – wyszeptała. – Kocham cię nawet, kiedy mam cię serdecznie dość. To mi tak po prostu nie minie.

Connor uśmiechnął się i rozpoczął. Na szczęście tylko pierwsza część rytuału była w łacinie, ponieważ wolał nie wystawiać na próbę swojej pamięci, czy wymowy tuzinów zdań.

Animae ambae – wyszeptał, a powietrze wokół zaczęło stopniowo nabierać słonecznej poświaty, jakby znajdowali się z Parvati w samym środku prywatnego wschodu słońca. Connor wziął głęboki oddech. Powietrze również zrobiło się słodkie, wypełnione zapachem tysiąca kwiatów. Po chwili nadmiar aromatów rozwiał się, pozostawiając po sobie tylko jeden, który Connor rozpoznał z hogwarckich szklarni jako lwie paszcze.

I czemu by nie one? Przecież mają odcienie czerwieni i złota.

Zapach przeniósł się z niego, żeby objąć również Parvati; Connor zauważył, kiedy jej nos zidentyfikował zapach kwiatów. Powstrzymał impuls do nachylenia się i pocałowania jej, ponieważ to wciąż nie było dozwolone, po czym zaczekał, aż rozpocznie drugą część rytuału.

Animae ambae usquequaque – wyszeptała, a Connorowi wydawało się, że zająknie się na tym ostatnim słowie, ale tak się nie stało. Właściwie to zakończyła swoją frazę czymś, co było niemal krzykiem, a wahadło światła minęło ją i z rozpędem przywaliło Connorowi w twarz, przez co ten przez chwilę tylko mrugał z oszołomieniem.

Ja też jestem twym bratemWhere stories live. Discover now