Rozdział sześćdziesiąty drugi: Niezrównoważony

242 32 7
                                    

Connor usłyszał pisk, więc obniżył łeb i zaszarżował, wyskakując z pobocznego korytarza. Parvati wciągnęła szybko oddech, zatrzymując się nagle, po czym odwróciła się i zaczęła uciekać. Connor wbił raciczki w podłogę, żeby pomóc sobie z nagłym zwrotem kierunku, a następnie ruszył za nią.

Poniekąd zdawał sobie sprawę, że jego racice wydają z siebie zupełnie inny dźwięk na kamiennej posadzce, niż na leśnym runie. Od czasu do czasu zarysowywał kłami ściany, ale był przekonany, że ktoś – Regulus albo Harry – bez trudu będzie w stanie to naprawić. Ostatecznie wyżłobienia w przedmiotach nie były równie ważne co wyżłobienia w ludziach.

Skręcił za róg i zorientował się, że Parvati już tam na niego czekała z wyciągniętą różdżką. Connor zwolnił, aż w końcu zatrzymał się leniwie i parsknął groźnie. Zorientował się, że futro na barkach zjeżyło mu się niczym lwia grzywa, co go strasznie uradowało. Parsknął ponownie, po czym znacząco wyciągnął przednią nogę przed siebie i zaszurał nią o podłogę raz, a potem drugi i trzeci.

Parvati zawahała się i ponownie rzuciła do biegu. Connor zapiszczał z radości i opuścił łeb, skupiając się na jej nogach. Chciał sprawdzić, jak blisko niej zdoła się znaleźć, zanim lęk o jej zdrowie zmusi go do zatrzymania się.

Jak się okazało, nawet nie miał okazji sprawdzić. Parvati rzuciła urok na wgłębienie w podłodze, niewielką dziurę, której zadaniem było wpuszczenie światła i powietrza do znajdującego się poniżej pokoju. Przednie nogi wpadły mu do środka, a ciężar łba przechylił go niebezpiecznie do przodu. W chwilę potem wisiał uwięziony, parskając, prychając i wierzgając zadnimi nogami, które wisiały tylko bezsilnie w powietrzu.

Parvati wróciła swobodnym krokiem, obracając różdżkę w palcach i patrząc na niego z wyższością.

– Potrzebujesz pomocy, Connor? – zagaiła słodko.

Okazało się, że faktycznie tak było. Mógłby przemienić się z powrotem, ale wiedział, że wtedy głowa mu się prześlizgnie przez szczelinę i runie w dół, zanim zdoła zapanować nad swoimi kończynami na tyle, żeby się czegoś złapać. Nie miał ochoty łamać sobie rąk czy karku. Spojrzał na nią błagalnie.

– Przeproś za to szarżowanie. – Parvati stukała różdżką o nasadę dłoni, starając się, bardzo wyraźnie i z wielkim trudem, nie parsknąć śmiechem.

Connor zamrugał na nią. Przecież to ona poprosiła, żeby ją poganiał!

Pokręciła głową i zacmokała językiem o podniebienie, kiedy rzucił jej pełne niedowierzania spojrzenie.

– Nie, Connor, to nie było fair. Przestraszyłeś mnie. Przeproś grzecznie, inaczej ci nie pomogę.

Connor spuścił wzrok i wydał z siebie kilka cichych, mokrych kwików z nadzieją, że da tym odpowiedni wyraz pokory, skoro nie był w stanie w tym momencie uciec się do słów. Poczuł, jak Parvati przykłada mu dłoń do czoła i głaszcze przez chwilę futro na łbie, przeczesując na bok szczecinę i odsłaniając krótką, ciemną sierść pod spodem.

Wingardium Leviosa – powiedziała, unosząc go ponad dziurą, po czym opuściła go łagodnie na cztery nogi w bezpiecznej odległości. Zamarła wtedy nagle i rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, jakby dopiero wtedy do niej dotarło, że teraz już zdawał sobie sprawę z istnienia dziury i mógł ją po prostu przeskoczyć i znowu puścić się za nią w pogoń. Connor, w ramach okazania dobrej woli, zamiast tego przemienił się z powrotem w człowieka.

Parvati momentalnie podeszła do niego i wtuliła się.

– Dziękuję – wyszeptała mu na ucho. – Łatwiej mi w ten sposób zapomnieć o samotności.

Ja też jestem twym bratemWhere stories live. Discover now