28

491 27 0
                                    

Odetchnął z ulgą, kiedy zasiadł za biurkiem w firmie. 

Zero ojca, zero matki, zero Astorii i zero dzieci. Tak. To było czego potrzebował. Chwily ciszy i wytchnienia.

Nie wiedział w co pogrywał Lucjusz, ale mógł tylko domyślać się, że przybył by ślub się odbył. Na niczym innym raczej nie mogło mu zależeć.

Narcyza też miała hopla na tym punkcie, więc przypuszczał, mimo napięcia między nimi, że jako tako sobie przyklaskiwali. 

Astorii nie widział od incydentu z barwnikami i liczył, że szybko to się nie zmieni. A nuż widelec kolorek w ogóle nie zniknie i ślub zostanie odwołany. Szczerze na to liczył.

Anastazja bez pań przy boku zachowywała się normalnie, jak na rozbrykane dziecię, więc domyślał się, że próbowała grać na nosie obu kobietą. Nie wiedziała czym się kierowała i jaki miała cele ale szczerze? Nie chciał wiedzieć. Miał dość całej tej sytuacji i nie potrzebował do szczęścia informacji o planach pięciolatki. 

Z ulgą zagłębił się w sprawozdaniach tym samym odcinając swoje myśli od problemów rodzinnych. Jak na te kilka dni zupełnie mu wystarczy tego zawirowania.

Podpisywanie dokumentów i ich czytanie skrzętnie pochłonęło jego myśli. Na tyle, że nawet nie usłyszał pukania do drzwi.

Osobnik po drugiej stronie nawet nie czekał na odpowiedź. Zaraz po wystukaniu rytmu w drewnianą powierzchnię, chwycił za klamkę i bezceremonialnie wparował do pomieszczenia.

Z zadowoleniem przeszedł przez pomieszczenie i zajął miejsce na przeciwko kumpla. Chwilę mu się przyglądał, ale widząc brak odzewu, odchrząknął głośno.

- Co?! - Sapnął, wyrwany z zamyślenia, podskakując na krześle. 

- Witaj Smoku. Jak tam weekend? - Zapytał, rozbawiony, kręcąc się na krześle to w lewo to w prawo.

- Weekend? - Powtórzył głupkowato. - Ciekawie. - Burknął, wzruszając rękoma.

- To znaczy? - Dociekał, podpierając brodę na splecionych dłoniach i wyczekująco spoglądając na kumpla.

- Ktoś coś dolał do kosmetyków Astorii... - zaczął, zastanawiając się czy podzielić się z kolegę tą ciekawą historią.

- Iiii....

- i... ma teraz zielone włosy i niebieską skórę. - Dokończył, z delikatnym uśmiechem.

Obraz Greengrass cały czas był w jego głowię i tak samo mocno go bawił jak pierwszy raz zobaczył jej odmienione oblicze.

- Co?! - Wykrzyczał, gwałtownie się prostując. 

Uśmiech od razu ozdobił jego twarz a wyobraźnia podesłała nowy image Astorii. Cała sprawa coraz bardziej mu się podobała a jeśli ich przypuszczenia były słuszne to nie zamierzali przeszkadzać. A być może nawet i z chęcią by pomogli pozbyć się tej żmii. 

- Nie wiem kto się na niej uwziął, ale jakoś mało mnie to interesuje. - Mruknął, wzruszając ramionami, rozwalając się na krześle. 

- Nie masz zdjęcia? - Zapytał z nadzieją, w końcu Luna chętnie też by to zobaczyła.

- Nie pomyślałem o tym. Może skrzatom udało by się je zrobić. - Rzucił myśl, jakby do siebie. - Od wczoraj nie wychodzi z pokoju. - Dodał szybko, widząc ciekawskie spojrzenie Blaise.

- Okej. - Mruknął, przyglądając się Draconowi spod przymrużonych powiek. - A tak po za tym?

- Spędziłem niedziele w wesołym miasteczku? - Oznajmił, choć bardziej brzmiało to jak pytanie.

- Jak to? 

- Anastazja mnie wyciągnęła.

Niechętnie wyznał koledze prawdę, gdyż był świadomy, że zostanie teraz nieźle przemaglowany. Znał Zabiniego i wiedział, że mu nie odpuści. Wścibstwo było domeną jego natury i nie dało się to ukryć, szczególnie ja coś go zainteresowano. A Anastazja była niezłym obiektem ciekawości jego przyjaciół, szczególnie, że nigdy wcześniej nic nie wspominał o córce. Cieszył się jedynie, że mu odpuścili i przestali się obrażać za utrzymywanie jej istnienia w tajemnicy. Zupełnie jakby sam o niej wiedział. 

Fakt, że grał wolnego i zimnego arystokratę, nie pozwalał mu zabrać żony do domu a tym bardziej do magicznej części Londynu. Nie mogli pozwolić sobie na niespodzianki w postaci spotkania jakiś znajomych bądź innych ciekawskich oczu a szczególnie cholernych pismaków. 

Dlatego też zaraz po wyjściu z lotniska udali się, taksówką, do mugolskiego hotelu, ulokowanego na obrzeżach miasta. Jak przystało na Malfoya, nie wybrał pierwszego lepszego miejsca. Jego kobieta zasługiwała na wszystko co najlepsze a, że było go na to stać, ułatwiało mu to zadanie.

Po załatwieniu odpowiednich formalności, z pomocą windy dostali się na ostatnie piętro, gdzie mieścił się ich apartament małżeński. 

Odstawił walizkę na bok, by następnie zgarnąć kobietę, stojącą do niego tyłem, w swoje ramiona. 

- Opowiadaj. - Mruknęła, zadowolona, czując jak gładzi ją po brzuchu. 

- Te eliksiry były genialne. - Wyszeptał do jej ucha.

- Efekt potrzyma dwa dnie. - Zachichotała, czując jak jego gorący oddech ją łaskocze. 

- Krótko, ale mam zdjęcia. - Przejechał nosem po jej szyi.

- A Mała? - Dociekała, odchylając głowę, by ułatwić mu dostęp.

- Nie wiem jak pismaki... - zaczął, między pocałunkami, którymi obdarowywał jej szyję - jeszcze się o tym nie dowiedziały, ale domyślam, że wiedzą o tym tylko ludzie z firmy, Draco nie ukazuje się z Asti zbyt publicznie, a oni w kontraktach mają zakaz rozmawiania o firmie. W każdym aspekcie. 

- I... - Ciągnęła go za język, przygryzając dolną wargę, wiedząc, że ten gest bardzo na niego działa.

- Postanowiliśmy to zmienić. - Wyszeptał w jej usta, gdy tylko gwałtownie odwrócił ją twarzą do siebie.

- Zmienić? - Kokietowała, czując jak pożądanie zaczyna rozchodzić się po całym jej ciele.

- Owszem, zmienić. - Mruknął, nim zaatakował jej usta.

Ślubu nie będzie / Draco MalfoyWhere stories live. Discover now