Eight

254 25 1
                                    

Z duszą na ramieniu rozwiązałam czarną wstążkę, która upadła na podłogę. Toulouse od razu się na nią rzucił myśląc, że to jakiś intruz. Drżącymi rękami podniosłam przykrywkę, oczekując najgorszego.

Szeroko otworzyłam usta ze zdziwienia, kiedy w środku zobaczyłam moje buty, które zostawiłam na imprezie. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może to Nicki mi je odesłała. Spojrzałam jeszcze raz do środka i znalazłam liściki. Szybko odczytałam wiadomość:


Zakładaj je częściej. J.B.

Moje serce przyśpieszyło. Pamiętał o mnie. Nieświadomie przycisnęłam liścik do piersi. Jai o mnie myślał. Odesłał mi moje buty. Moje ulubione. A od teraz uwielbiam je jeszcze bardziej.

Bardzo długo siedziałam bez ruchu. I z chaosem w głowie. Do rzeczywistości przywrócił mnie dzwonek do drzwi. Odłożyłam pudełko na bok i podbiegłam do wejścia. Spojrzałam przez oczko i napotkałam uśmiechniętą Sasche.

Otworzyłam jej i odsunęłam się, aby mogła wejść.

- Hej, Ari. - powiedziała, całując mnie w policzek.

- Cześć, skarbie. - odparłam, zamykając drzwi.

Dziewczyna spojrzała na mnie i uniosła jedną brew ze zdziwienia.

- Brałaś prysznic?

- Um... tak. - odpowiedziałam, lekko zażenowana. Na śmierć zapomniałam, że byłam tylko w ręczniku. - Poczekasz minutkę? Ubiorę się w coś. - dodałam i nie czekając na odpowiedź, wbiegłam po schodach na górę.

Chwyciłam w rękę białą koszulkę z krótkim rękawem i zwykłe, bawełniane spodenki. Pobiegłam do łazienki i szybko się ubrałam, a włosy związałam w kucyka.

Z lekką zadyszką zeszłam na dół do przyjaciółki, która siedziała w kuchni z Toulouse. Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej karton soku winogronowego. Zawsze go razem piłyśmy. To taki nasz mały rytuał. Nie specjalnie za nim przepadałam, ale Sascha go uwielbiała. A ja lubiłam, kiedy była szczęśliwa, więc go z nią piłam.

Nalałam do szklanek chłodnego napoju i usiadłam naprzeciwko przyjaciółki. Blondynka upiła łyk i ostrożnie odstawiła szklankę na stół.

- Jak się czujesz? - zapytała delikatnie.

Kochałam ją, naprawdę. Była dla mnie jak siostra. To ona pierwsza dowiedziała się o Nathanie. Przybiegła po dwudziestu minutach. I towarzyszyła mi podczas pierwszej wizyty u doktor Grey.

Byłyśmy bardzo blisko, ale od jakiegoś czasu czułam, że ta niewidzialna lina, która nas przy sobie trzymała, zaczyna pękać. Jej troska zaczynała mnie powoli irytować.

- Dobrze. - warknęłam, zaciskając lewą rękę w pięść.

Sascha spojrzała na mnie z troską w oczach. A raczej, spojrzała na moją lewą rękę, która była pełna blizn i świeżych ran.

Kiedy musiałam wyjść, zawsze zasłaniałam nadgarstki. Czymkolwiek. Ale kiedy zostawałam w domu, pozwalałam sobie na odsłanianie skóry. To doskonale przypominało mi, z czym się zmagam. Powinnam walczyć, ale nie potrafię. Jestem za słaba.

Zresztą, jak ja mam walczyć, skoro każdy traktuje mnie jak jajko? Sascha, Scooter, rodzice. Nawet mój szofer.

Nie jestem, aż tak krucha, jak myślą. Skoro znoszę to całe gówno, to jestem chociaż trochę silna. A przynajmniej odporna, do pewnego stopnia, na ból.

Nawet trochę go polubiłam.


Bum bum bum i kto by się spodziewał jakże fascynującego prezentu? No my. Wyczujcie ten sarkazm przy słowie "fascynujący". Ostrzegałyśmy - to tylko typowy fanfic i nie liczyłbyśmy na Waszym miejscu na Zmartwychwstanie Jezusa, wybuch wojny i epidemie eboli w jednym.

Rozdział to typowa zapchaj dziura, oczywiście autorstwa W., której życiową pasją jest irytowanie wszelkiego stworzenie. No i z natury jest wredna, więc da się zorientować, który rodział to jej działka. Urywa w najlepszychm/najgorszym/kij wie jakim* momencie.

No nic, to tyle z naszego biadolenia. Czekamy na zażalenia, hejty i inne takie w komentarzach. Gwiazdki też przyjemiemy.

Bez odbioru, W. & A.

* niepotrzebne skreślić

PS. DZIĘKUJEMY ZA TYSIĄC WYŚWIETLEŃ PRZY PIERWSZYM ROZDZIALE! ILY ♥

Hands on me » jairiana «Where stories live. Discover now