sbu - care

1.2K 134 128
                                    

— Harry, błagam...

— Przestań, proszę. Ja już nie mogę — zapłakał chłopak, zaciskając palce na koszulce Louisa. Siedział skulony bardzo blisko niego, jednak z głową odwróconą w stronę ściany i gorącymi łzami na twarzy. — Nie zmuszaj mnie...

— Zjedz to, tak dawno nie jadłeś. Już wystarczająco jesteś niedożywiony — prosił, samemu mając ochotę się rozpłakać. — Albo wypij trochę wody, może gorączka...

— Nic nie minie i... — przerwał, ponieważ zaczął jeszcze intensywniej kaszleć. Louis bał się tego dźwięku i podejrzewał, że będzie słyszał go w koszmarach przez następne kilka lat. Zwiastował on jedno. Śmierć.

Harry nie chciał już jeść, ponieważ jak twierdził, nie miał na to siły i ochoty. Odmawiał picia wody, a jego ciepła zupa była już lodowata, gdyż nie chciał jej tknąć. Płakał, bo Louis nie chciał pozwolić mu się po prostu położyć i przespać cały ten fizyczny ból.

— Proszę... — szepnął łamiącym się głosem. — Proszę, zjedz to i będziesz mógł pójść spać. Albo wypij chociaż wodę, dobrze to zrobi na twoją gorączkę.

— Ale nie mam siły...

— Ja cię nakarmię, musisz tylko otworzyć buzię, nawet nie trzeba gryźć. Proszę, Hazz, wiesz, jak bardzo będę szczęśliwy, gdy to zrobisz? — zapytał cicho. Wiedział, że musiał podejść go z innej strony, żeby chociaż spróbował coś zjeść. A Harry pragnął, żeby Louis był szczęśliwy i od samego początku dbał o jego dobry humor. — Zrobisz to dla mnie, żabko?

Chłopak spojrzał na niego, po czym posłał mu nieśmiały uśmiech. Zapalenie płuc niszczyło go od środka, był cały blady, a na policzkach miał rumieńce, natomiast cała twarz była jeszcze bardziej zapadnięta. Louisa to nawet nie zdziwiło, Harry nie miał siły nic zjeść już od kilku przyniesionych posiłków. Wcześniej Tomlinson był w stanie mu odpuścić, jednak trwało to za długo. Nie dość, że ciało bruneta było takie słabe, to jeszcze niedożywienie sprawiało, że tracił już wszelkie siły.

— To słodkie, Lou. Tobie też przypominam żabkę?

Louis niemal parsknął śmiechem. Ustawił małą miseczkę zupy na jednej dłoni, a wierzchem drugiej starł łzy z policzków młodszego chłopaka. Następnie przejechał palcami po jego tłustych włosach i cmoknął gorące czoło.

— Jak się uśmiechasz, to troszkę tak. Niech zgadnę, mama ci tak mówiła? — zapytał z małym uśmiechem. Wiedział, że każde miłe wspomnienie Harry'ego wiązało się z jego rodzicami. Według Louisa to było piękne, chciałby mieć ze swoimi taką relację.

— Tak, zawsze mi to powtarza... — przerwał, ponieważ ponownie zaczął mocno kaszleć. Jego ciało wręcz się od tego trzęsło. — Jak zjem, to będę mógł się położyć?

— Tak, tylko proszę zjedz. Na pewno poczujesz się lepiej.

W tamtym momencie Louis uświadomił sobie, że ich rozmowa wyglądała jak rozmowa dziecka z rodzicem. Wydawało mu się to śmieszne i niedorzeczne, jak podczas choroby już dorosłe osoby potrafiły zachowywać się jak pięciolatki. On sam pamiętał siebie, kiedy był w najgorszym stadium raka, a jego najlepsi przyjaciele go karmili, bo nie był w stanie utrzymać miski z zupą. Było mu przykro, że Harry przechodził przez ten sam ból, więc obrał sobie za cel, by się nim zaopiekować. Może nawet w romantycznym znaczeniu tego słowa? Na pewno w przyjacielskim, bo przecież druga połówka zawsze będzie twoim najlepszym przyjacielem, a całowanie to tylko polepszenie relacji.

Podawał mu zupę w naprawdę małych ilościach, by w przypadku kolejnego napadu kaszlu nie wylał jej na swoją koszulkę. Kiedy skończył, Louis się do niego uśmiechnął i sięgnął po wodę, którą Harry sam wypił chwilę później.

spaces between us | larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz