sbu - persistence

1.1K 141 119
                                    

Kiedy policja przyjechała, musieli zadzwonić również po karetkę, ponieważ Louis nie był w stanie się uspokoić. Cały czas płakał i mówił, że musi wrócić do Harry'ego, bo chłopak jest bardzo chory i może umrzeć. Błagał policjantów, by zrobili wszystko, żeby znaleźć bruneta, jednak przez to, jak bardzo mężczyzna płakał, nie byli w stanie zrozumieć ani jednego słowa.

Został wzięty do szpitala na szybkie badania i zastrzyk, po którym zrobił się tak zmęczony, że niemal od razu zasnął. Kiedy się obudził, byli już przy nim rodzice. Zareagowali dokładnie tak, jak powiedział Harry — powiedzieli mu, że tęsknili i go mocno przytulili. Louis nic nie powiedział, nawet się nie przywitał, tylko od razu kazał zawieźć się na komisariat. Jako iż był dorosłym mężczyzną, mimo zaleceń lekarza, wypisał się na żądanie.

— Jest pan pewien, że może pan zeznawać? — zapytał policjant Jones, kiedy po kilku minutach czekania Louis wpadł do jego gabinetu. — Osiem godzin temu zawieźliśmy pana do szpitala, nie mógł się pan uspokoić.

— Tak, wiem, ale muszę zeznawać. W przypadku Harry'ego liczy się każda minuta, bo jest bardzo chory — powiedział i usiadł na krześle. Spojrzał na Jonesa, który wyciągnął papiery i zaczął się przygotowywać do zeznań.

— Już, chwilkę — mruknął mężczyzna, a następnie podniósł się i podszedł do drzwi. Szybko je otworzył, wołając innego policjanta. — Sierżant Blue zajmie się spisywaniem zeznań, podczas gdy będzie mi pan opowiadał o wszystkim, co się wydarzyło, jasne?

— Jasne — odparł niecierpliwiem przyglądając się, jak obydwoje mężczyźni usiedli przy biurku. Louis miał wrażenie, jakby każdy ich ruch był w spowolnieniu, natomiast czas uciekał dwa razy szybciej. — W porządku, opowiem wszystko po krótce. Nazywam się Louis Tomlinson i od kilku lat pracuję w firmie ubezpieczeniowej moich rodziców. Dwudziestego czwartego listopada zaprosili mnie do siebie na rozmowę, podczas której pokłóciliśmy się, a ja wybiegłem...

— O co się państwo pokłócili? — przerwał mu Jones, wpatrując się w niego uważnie.

— Chcieli, żebym się związał z kobietą, bo nie akceptują mojej orientacji, ale to nie ma żadnego znaczenia — wytłumaczył na jednym wdechu. Serce waliło mu jak nigdy, nawet w chwili porwania nie czuł się tak zdenerwowany. Liczyła się każda sekunda. — Wyszedłem, byłem bardzo rozemocjonowany. Zapaliłem papierosa i wtedy poczułem, jak ktoś przystawił mi pistolet do skroni. Nawet nie zauważyłem, jak do mnie podszedł. Założył mi worek na głowę i kazał wejść do auta, ale nie pamiętam dokładnie w jakiej to było kolejności.

— Zapamiętał pan jakieś szczegóły? Udało się panu zobaczyć w co był ubrany lub cechy charakterystyczne w wyglądzie? — zapytał sierżant Blue, który przez cały czas szybko zapisywał coś w swoim notesie.

— Tylko z momentu, w którym byłem już w celi. Było ich trzech, wszyscy byli wysocy i ubrani tak zwyczajnie. Zawsze mieli na sobie kominiarki, więc nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Ale myślę, że po głosie bym ich rozpoznał — zeznawał. Nerwowo poruszał nogą, co zauważył dopiero w tamtym momencie i poczuł, jak bardzo spociły mu się dłonie. — Jechaliśmy około dwudziestu minut, nie jestem pewien. Wylądowałem w jakiejś piwnicy, w małej celi. Było tam zimno, nie było żadnych okien, a do wypróżniania się miałem jedynie wiadro. Dostałem koc i materac.

Później po kolei opowiedział o wszystkim, co się wydarzyło w celi. Jak nie mógł zobaczyć Harry'ego, jak nie mogli rozmawiać o swoich statusach materialnych i przede wszystkim opowiedział im pokrótce historię bruneta. Wytłumaczył, że najprawdopodobniej zachorował na zapalenie płuc, a kiedy Louis został wypuszczony miał bardzo wysoką gorączkę. Sierżant Blue wszystko zapisał, natomiast Jones uważnie przyglądał się im obydwu na zmianę.

spaces between us | larryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz