10. Hojność

78 14 5
                                    

Dean ucieszył się, że Cas znowu był z nimi. Wcześniej martwił się o niego. O ile on sam był powodem poprzedniej nieobecności anioła, to teraz nie do końca wiedział, co tym razem podziałało na niego odstraszająco.

Jeśli miałby choć trochę oleju w głowie, skakałby z radości, że Casa z nimi nie było. Być może bezpieczniej byłoby trzymać się z daleka, gdy Dean w dowolnej chwili mógłby do niego podejść i mocno pocałować.

A jednak z ulgą przyjął powrót przyjaciela. Nie mógł się go doczekać już od chwili, kiedy Cas zniknął im z oczu po raz ostatni.

Wolał więc trwać w tym dziwnym stanie i mieć go zawsze przy sobie.

 – Musimy to jakoś uczcić – zaproponował po wyjściu z opuszczonej fabryki, która wyglądała, jakby pamiętała jeszcze czasy rewolucji przemysłowej. Chciał celebrować pokonanie bandy dżinów, ale cieszył się też z powrotu Casa. – Sam? – zwrócił się do brata, aby nie wywoływać podejrzeń. – No daj się namówić!

 – Ostatnie kilka tygodni przepracowaliśmy właściwie bez przerwy, więc czemu nie?

 – Cas?

 – Pewnie – anioł uśmiechnął się promiennie. – Uczcijmy twoje ponowne wyrwanie się ze szponów śmierci.

Dean wreszcie poklepał go po plecach (tyle na to czekał), po czym wsiedli do samochodu. Wkrótce znaleźli się w barze.

Mężczyzna szedł z tyłu, kiedy pozostali dwaj rozmawiali o czymś przejęci. Musiał obmyślić jakąś strategię.

Jak mógł spędzać czas z Casem i zachowywać się normalnie?

Jak mógł zachowywać się normalnie, kiedy nic nie było normalne?

Czy to patrzenie na jego (przystojną) twarz wywoływało w Deanie te uczucia?

Kiedy siadali w jednej z budek, mężczyzna wsunął się na kanapie po tej samej stronie, co Cas. Nie przewidział jednak, że siedzenie będzie na tyle wąskie. Od razu pożałował swojej decyzji, ale wycofywanie się teraz, aby przysunąć krzesło z drugiego stolika, z pewnością zostałoby zauważone przez Casa i Sama. Rozsiadł się więc i pozwolił, aby ich uda stykały się ze sobą.

Czy te kanapy robione były na półtora osoby? Półtora dupy? Czy to kanapy dla dzieci, które lubią po lekcjach tabliczki mnożenia szurnąć kilka browarów?

 – Bierzcie, co chcecie. Ja stawiam – zawołał trochę zbyt entuzjastycznie, gdy kelnerka przyniosła im menu. Gorzej, że gdy przystawił sobie pod nos kartę, stuknął się z Casem łokciami.

To będzie długi wieczór.

 – Szpinakowe ravioli - poprosił Sam.

 – Dla mnie bekonowy cheeseburger z górą frytek. I dwa dzbanki piwa z beczki.

Anioł nie zamówił nic, czym najwyraźniej zaciekawił młodszego mężczyznę.

 – Cas, czy ty w ogóle możesz jeść?

 – Mogę, tylko później muszę się tego... pozbyć. Mam lepsze rzeczy na głowie, niż... pozbywanie się strawionego jedzenia.

 – Cas, dzisiaj odpoczywamy – Dean chcący-niechcący stuknął go kolanem. – Nie musisz jeść, ale koniecznie musisz z nami coś wypić.



 – ... mówię ci, to niemożliwe! To byli Oakland Raiders, nie Denver Broncos! – kilka dzbanków piwa później Dean zawzięcie kłócił się z bratem i już prawie nie zauważał, że jego noga dotykała nogi Casa. Anioł błogo uśmiechał się w ciszy.

 – Mylisz się, czytałem o tym! – Sam pokręcił ze zdenerwowaniem głową.

Dean miał wrażenie, że siadając po stronie anioła wymienił możliwość gapienia się na niego na widok min młodszego brata. Nigdy wcześniej nie zauważył, jak Sam wykrzywiał brwi w rozbawionym zdziwieniu w reakcji na jego rozmowy z Casem. Na szczęście kilka szklanek piwa znacznie ułatwiło mu ignorowanie tych min. Nie miał ochoty rozpoczynać rozmowy na ich temat.

 – Zobaczysz, jutro sprawdzę to w twoim małym komputerku i będzie ci bardzo głupio, Sam.

 – Ech, jak chcesz – młodszy Winchester zabrał z siedzenia kurtkę i zaczął wysuwać się z kanapy. – Wezmę taksówkę do motelu. Nie spieszcie się z powrotem.

Noc jeszcze młoda, Sam! Nawet nie jesteś aż tak pijany, zostań, chciał powiedzieć Dean, ale tylko patrzył, jak jego brat nakłada okrycie i wychodzi na ulicę.

Siedzieli przez chwilę w ciszy i przez okno obserwowali, jak Sam łapie taryfę i odjeżdża.

Kiedy światła samochodu zniknęły za zakrętem, Dean odwrócił się w stronę towarzysza. Widok jego twarzy tak blisko jego własnej był... surrealistyczny. Brak płaszcza i marynarki u Casa nie pomagał. Anioł zdjął je, gdy bracia zaczynali jeść, na co Dean prawie udławił się kawałkiem frytki. Od razu poczuł motylki w brzuchu i aby odwrócić od nich swoją uwagę, zaczął machać pod stołem nogą.

 – Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – jemu samemu przyjemnie szumiało w głowie, ale Cas wyglądał na nieco bardziej... zrelaksowanego.

 – Tak. Nie spodziewałem się, że alkohol może tak na mnie zadziałać – błogi uśmiech na różowych wargach anioła powiększył się.

 – Widzisz, może częściej zaczniesz z nami wychodzić.

 – A chciałbyś, żebym częściej z wami wychodził? – Dean miał wrażenie, że odpowiedź na to pytanie zawierałaby więcej informacji niż na pozór. Postanowił jednak grać głupiego.

 – Jasne, Cas. Jesteś moim przyjacielem – łowca desperacko chciał brzmieć lekko i niezobowiązująco. – Poza tym pijaniutki wyglądasz bardzo... – nie dokończył myśli, bo poczuł na swoim udzie chłodną dłoń anioła.

 – Dean, przestań. Trzęsiesz całym stolikiem – powiedział, nie odrywając wzroku od mężczyzny.

Łowca spełnił jego życzenie i przestał machać nogą, ale Cas nie przesunął dłoni.

 – Spadajmy stąd, zaraz i tak zamykają – Winchester nie chciał, aby w jego głosie słychać było kompletną panikę.

Zapłacił za wszystko przy barze, po czym ruszył do Impali. Planował uciąć sobie drzemkę i wrócić do motelu nad ranem. Anioł podążał tuż za nim w ciszy – nawet wsunął się na siedzenie pasażera, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Na parkingu nie było zbyt wiele latarni, a więc samochód pogrążył się w zupełnym mroku. Dean widział tylko zarys twarzy Casa. Miał wrażenie, że w napiętej, nocnej ciszy słychać tylko jego własne, tłukące niemiłosiernie serce.


Spotkajmy się pośrodku ❣ DESTIELDonde viven las historias. Descúbrelo ahora