Prologue

361 31 35
                                    

Harremu od dziecka wpajano, że gdzieś tam czeka na niego miłość życia. Nie kłócił się z tym. Patrząc na swoich rodziców był przekonany, że istnieje na świecie coś takiego jak przysłowiowa „bratnia dusza". Całym sercem wierzył, że dla niego przeznaczonym partnerem był nie kto inny niż Louis William Tomlinson.

W czasie przeklętych lat liceum, chłopak był dla Stylesa największym ideałem. Najpiękniejszym człowiekiem chodzącym po ziemi. Wiedział, że nie powinien oceniać książki po okładce, jednak, gdy w pierwsze dni nowej szkoły zobaczył starszego chłopaka, stojącego z grupką znajomych na placu przed budynkiem, z tym powalającym uśmiechem rozciągniętym od ucha do ucha i lekko oklapniętą grzywką na czole... cóż wiedział, że ta postać długo zamieszka w jego wspomnieniach.

I zadomowiła się nie tylko tam.

Zaczęli spotykać się w momencie, gdy Louis kończył szkołę średnią, a Harry szykował się na promocję do trzeciej klasy. Byli młodzi, szczęśliwi i głupio zakochani. Zapatrzeni w siebie i robili wszystko, by zapamiętać najwięcej ze wspólnie spędzonych chwil.

Tomlinson niedługo potem wyjechał na studia. Oboje robili wszystko, by to co pielęgnowali jak najdłużej przetrwało i pięło się jedynie w górę. Wierzyli, że jeżeli ich relacja jest tym czymś na całe życie, nie będzie im straszne wiązanie się na odległość. Było to na pewno cięższe, ale nie niemożliwe.

Harry wielokrotnie wyklinał w późniejszym czasie na swojego partnera. Z milionem minionych minut dostrzegał każdą wadę jaką posiada chłopak. Ale wiedział, że każdy je ma i właśnie za te wady go kochał. Za ten niewyparzony język. Za jego czasem przesadną opiekuńczość. Za papierosy czy przekleństwa, które momentami opuszczały te wąskie usta częściej niż mógłby zliczyć. Za zagorzały perfekcjonizm i dziecinną upierdliwość. Za pozostawione brudne skarpetki czy bokserki na podłodze ich wspólnej sypialni. Ale nie potrafił się gniewać.

Kochał go za to kim był jego Lou.

Dlatego też, gdy któregoś dnia, szatyn klęknął przed Stylesem z pierścionkiem w dłoni, młodszy nawet się nie zawahał. Bardzo często rozmawiali o przyszłości. Marzyli o tym, by kiedyś powiedzieć sobie „tak". Widzieli się wspólnie we własnym domu, z dziećmi i przynajmniej jednym psem. Ale najważniejsze, zdrowych i szczęśliwych u swojego boku. Za każdym razem, gdy zerkał na swoją dłoń ozdobioną biżuterią, nie dowierzał, że to akurat on ma takie szczęście. Bo czuł się prawdziwym szczęściarzem i nikt nie potrafiłby tego zepsuć.

O zaręczynach powiedział rodzicom dzień później, po nocnym świętowaniu ze swoim narzeczonym. Chciało mu się płakać na sama myśl, że od tamtego momentu może go tak nazywać. Pragnął nacieszyć się przez chwilę tylko z Louisem, ale gdy zadzwonił do rodziców, by przekazać im nowinę, oni nawet nie udawali zdziwionych. Byli o wszystkim dokładnie poinformowani.

Tomlinson parę miesięcy wcześniej złożył wizytę rodzinie swojego chłopaka. Jak na stare tradycje przystało, zapytał grzecznie Desmonda czy ten udzieli im błogosławieństwa. Louis od zawsze był sentymentalny i to wyjątkowo mocno chwytało młodszego za serce.

Anne i Des nazywali go synem już od dłuższego czasu, a ślub tak naprawdę, był dla nich tylko taką formalnością, dzięki której w świetle prawa byliby rodziną. Bo dla nich byli nią już od samego początku.

Data, którą oboje mieli wygrawerowaną na obrączkach wspominają ze łzami w oczach. Choć Louis udaje tego twardego, nie raz po kryjomu wyciera kąciki swoich oczu przy wieczornym oglądaniu filmu z wesela. Jego pamięć co do dat była marna, jednak nie ważne co, dzień dwudziesty ósmy września zapamięta do grobowej deski, bo wtedy stał się jeszcze bardziej szczęśliwy niż zazwyczaj mogąc nazwać Harrego swoim mężem.

I ktoś mógłby powiedzieć, że byli dzieciakami, którzy nie wiedzą nic o dorosłym życiu. Mógłby mieć rację. Wzięli ślub w dość młodym wieku, bo Harry miał raptem dwadzieścia dwa lata i nadal studiował. Mimo wszystko byli pewni swego i tego, że nie potrafiliby żyć oddzielnie. Po prostu się kochali.

Teraz, gdy czuli, że są gotowi na następny krok po ślubie byli już pięć lat.

Harry był tego dnia nerwowy, wrócił z pracy wcześniej, bo odwołali mu zajęcia z klasą, która miała się nie pojawić z powodu jakiegoś wyjścia do kina. Louis natomiast z wcześniejszych rozmów i ustaleń powinien, być w domu już od dłuższego czasu, jednak go nadal nie było. I brunet mógł przysiąc, że widzi jak jego ukochane włosy siwieją.

Gdy po raz kolejny miał wybierać, numer do swojego męża drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich zziajany szatyn. Jego policzki były zaczerwienione, a włosy roztrzepane. Jego garnitur idealnie opinał jego ciało, mimo że koszula już dawno nie była gładka tak jak dzisiejszego ranka. Miała odpięte dwa guziki, a krawat, który oplatał szyję starszego, był poluzowany.

Harry odetchnął z ulgą, jednak widok swojego męża nadal nie pozbawiła jego nerwów w całości. Nadal posiadali aż nad to mało czasu. Podszedł do niego i z delikatnym uśmiechem ułożył dłonie na jego spięte ramiona. Pogładził tamto miejsce parokrotnie po czym chwycił za krawat, by się go pozbyć. Ułożył go na komodzie, która znajdowała się obok nich w za ciasnym korytarzu, a następnie zaczął odpisać każdy guzik tej przeklętej białej koszuli.

- Dzień dobry – cmoknął go pary razy w wąskie usta, na co otrzymał mało zadowolony pomruk.

Dłonie starszego znalazły miejsce na biodrach Harrego, bo nie podobała mu się długość ich przywitalnego pocałunku.

- Przepraszam. – westchnął opierając czoło o czoło i przez chwilę wpatrywał się w zielone tęczówki – Wiem, że to ważny dla nas dzień, ale klient wyskoczył mi w ostatniej chwili i nie potrafiłem tego jakoś szybko ogarnąć.

- Ważne, że już jesteś, kochanie. Leć się przebrać.

Koniec końców i tak wylądowali w ośrodku spóźnieni. Louis był zły, bo wiedział, że to jego wina, ale nie umiał chyba po raz kolejny powiedzieć przepraszam, bo zdążył powiedzieć to już tyle razy, że kolejny raz chyba nic by nie zmienił.

Starali się o to zbyt długo, więc jeżeli przez to jedno spóźnienie wszystko zepsuł, nie mógłby spojrzeć na siebie w lustro do końca życia.

- Państwo Tomlinson. Miło Panów widzieć.

Gdy tylko przeszli przez próg budynku, przywitała ich ta sama miło wyglądająca kobieta. Ta, która witała ich za każdym razem, gdy byli odwiedzić ośrodek. Jak zwykle wyglądała schludnie jednak wyraźnie stawiając na wygodę ze względu na to, że jedna pracuje z dziećmi.

- Zapraszam za mną – machnęła ręką i nie zważając na biegające wokół dzieci ruszyła przed siebie do dobrze znanego już małżeństwie, biura. Z wielkim uśmiechem poczekała na nich przy drzwiach, kiwnęła głową na fotele, sama zamykając wejście, by choć odrobinę wygłuszyć hałas. – To nie zajmie długo, tak jak ostatnio mówiłam. To tylko podpis.

Harry czuł się zestresowany jeszcze bardziej niż chwilę wcześniej. Byli o krok od spełnienia swojego marzenia, a ten właśnie w tym momencie zastanawiał się czy aby na pewno robią poprawnie.

Spuścił wzrok na swoje drżące ręce, widząc jak dłoń jego męża w uspokajającym geście splątuje z nim palce i delikatnie je ściska.

Louis jako pierwszy podpisuje papiery. Z uśmiechem podaje długopis swojemu partnerowi i podsuwa kartkę, by ten wyraźnie widział, gdzie ma zostawić swoje nazwisko. Robi to dłuższą chwilę później i wraz z opuszczeniem pióra na blat biurka, młoda kobieta klasnęła w dłonie ewidentnie zadowolona z rozwoju wydarzeń.

- Leila już czeka na nowych rodziców, kochani.

I gdyby Harry wiedział, że ten mały szkrab, który potrzebował miłości, zepsuje wszystko co wcześniej z Louisem budowali, zastanowiłby się jeszcze trzy razy czy wtedy był na to odpowiedni czas. Wiedział, że kochał swoja córkę, ale była czynnikiem, który zgasił coś co kiedyś wiecznie się paliło i nie wyglądało jakby kiedykolwiek miało przestać.

***
Hej wróciłam

Rozdziały nie będą niestety za często, ale będę się starać jak tylko mogę.

Buzi
Kocham was

let's go back to what was beforeNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ