4.

153 20 1
                                    

Louis siedział w salonie otoczony zabawkami i tak naprawdę wszystkimi innymi możliwymi rzeczami jakie mogłyby się pojawić w tym pomieszczeniu. Jego prawa noga podskakiwała nerwowo, a w dłoniach dzierżył telefon, którym szczerze to chyba machał już na wszystkie strony. Wpatrzony był w dobrze znany sobie ciąg liczb i zastanawiał się, jak dużo nerwów starci, gdy zadzwoni pod ten numer i usłyszy po ponad dwóch tygodniach, Harrego.

Teoretycznie powinien być już z drodze do pracy. Powinien jechać już swoim autem, by za jakieś mniej więcej dziesięć minut wyjść na parkingu przed kancelarią. Jednak ten nadal siedział w domu i w jego głowie tworzył cały monolog, który mógłby wygłosić do swojego męża.

Chciał mu powiedzieć jak bardzo jest na niego zły, że zabrał ze sobą jego córkę. Chciał wytknąć mu, że złamał swoją obietnicę, którą kiedyś przyrzekał mu każdego możliwego dnia, odkąd Jay odeszła. Chciał wykrzyczeć, że jest pieprzonym egoistą i tchórzem, ale nie znalazł wystarczająco dużo odwagi, żeby wykonać ten telefon. Pieprzony paradoks.

Próbując niczego nie zniszczyć pod naciskiem sowich kroków, dostał się ostrożnie do korytarza. Zamknął drzwi i chyba pierwszy raz od dłuższego czasu nie miał ani chęci, ani siły jechać do pracy.

Wiedział, że Liam powinien być już w biurze. Wrócił wczoraj ze swoją rodziną z krótkiego pobytu nad morzem. Pewnie siedzi już i pracuje tak jak zawsze, a Louis nawet nie jest w drodze, bo siedzi jak ostatni kretyn za kierownicą, zastanawiając się jaki w ogóle jest sens dziś tam jechać, skoro wiedział, że jest dziwnie nie zdolny do myślenia. Pocieszała go jedynie myśl, że nie miał żadnych spotkań.

Przywitał się z grzeczności z przyjacielem, nie dlatego, że miał na to ochotę. Zignorował zaczepki w jego stronę, na temat tego, że przyszedł grzecznie zgodnie ze swoimi wyznaczonymi godzinami pracy. Chciał po prostu spokoju dzisiejszego dnia.

Łapał się na tym, że jego myśli uciekały w nieznanym nawet jemu kierunku. Przyłapał się pary razy na tym, że bezmyślnie bawi się swoją obrączką. Oraz parę razy jawnie ignoruje dziwne spojrzenia Liama, które są rzucane w jego stronę. Kipiały one wręcz troską, której mniemaniem Louisa, on sam nie potrzebował.

- Kurwa – siarczyste przekleństwo wydostało się spomiędzy wąskich warg, gdy jego monitor niespodziewanie stał się czarny. Louis z lekką irytacją uderzył parę razy w spacje, kliknął nawet prawy klawisz myszy, czując się zdezorientowanym. Jego praca poszła na marne, bo nie pomyślał nawet przez moment, by w między czasie zrobić zapis tego co już udało mu się zrobić.

- Zgaduję, że odcięło nam prąd – cichy głos Payna wypełnił pomieszczenie, dlatego też Tomlinson przeniósł na niego swój wzrok. Dostrzegł, jak tamten odchyla się na fotelu z cichym skrzypnięciem oparcia i zakłada dłonie za głowę.

Niespełna chwilę później do ich drzwi dochodzi ciche pukanie i zanim ktokolwiek zdoła się odezwać, w niewielkiej przestrzeni jaka powstała, zawitała postać Evansa. Mruknął coś o przerwie w dostawie prądu. Parę budynków dalej trwają prace remontowe, przez co musiał zostać uszkodzony jakiś kabel i niestety cała ulica została pozbawiona zasilania. Z lekkim uśmiechem ich pracodawca przyznał, że zarządza dzień wolny. Louis przetarł zmęczony twarz i sam do końca nie wiedział, czy cieszy się z tej wiadomości, bo będzie mógł odespać ostatnie noce czy jednak czuć się załamanym, bo jego praca, którą wykonywał przez ostatnie godziny poszła na marne.

Liam nie pozwolił mu za długo być pogrążonym w sowich myślach. Podszedł do niego zarzucając prawą rękę na jego ramiona i z wielkim uśmiechem przyznał, że przez ten cudowny zbieg okoliczności, razem z Zaynem mogą pojawić się u Tomlinsona wcześniej niż było to ustalane.

let's go back to what was beforeWhere stories live. Discover now