Październik, 2015
Wstawanie jest dość uciążliwe. Szczególnie, gdy jest się śpiochem i dzień wcześniej nie potrafiło się zmrużyć oka do późnej pory z nerwów. Zawsze uważałem, że ciężko mnie obudzić, bo mało co jest ważniejsze dla mnie od snu. Jednak pojawiają się jakieś wyjątki od reguły, prawda?
Bo w końcu jak mam być zły i nie w humorze, skoro budzi mnie najcudowniejszy człowiek chodzący na tej ziemi?
Mruczę cicho z zadowolenia czując jak Louis składa drobne pocałunki na początku na moim karku, idąc wzdłuż nagiego ramienia i kończąc na twarzy. Mrużę delikatnie oczy, ostrożnie przekładam się na plecy, by móc zerknąć na mojego chłopaka. Siedzi na skraju materaca, dłońmi podpierając się z obu stron mojej osoby. Jego twarz rozjaśnia uśmiech, gdy zauważa, że spod przymkniętych i jeszcze zaspanych powiek mu się przyglądam.
- Dzień dobry. – uśmiecha się w moją stronę tak promiennie, że za koniecznie nie jestem w stanie sobie przyswoić, że ten gest jest pisany tylko mnie.
Mrugam powoli nie odrywając spojrzenia od jego niebieskich oczu i kiwam głową z cichym mruknięciem na przywitanie, bo moje gardło nie jest w stanie w tym momencie wyprodukować czegoś więcej. Poprawiam się na poduszce, a dłonie wyciągam spod ciepłej kołdry, by móc objąć chłopaka. Ciągnę Louisa delikatnie w dół, by móc z nim się należycie przywitać i na krótko łącze z nim usta, nie przejmując się za bardzo moim nieświeżym oddechem.
- Czy my przypadkiem nie byliśmy umówieni na dziesiątą? – chrypię w jego stronę dość cicho zważając, że dzieli nas naprawdę nie wielka przestrzeń. Szatyn zwiesza głowę wraz z wypuszczeniem cichego śmiechu. Marszczę brwi, próbując pojąć co sprawiło jego reakcje. Przejechałem nawet dłonią po twarzy, by sprawdzić czy żaden włos czy pióro z poduszki nie przykleiło mi się do twarzy.
- Dochodzi prawie jedenasta, skarbie. – po tych słowach obdarzył moją zdziwioną twarz kolejnymi buziakami i samemu położył się obok mnie. Położył głowę na mojej klatce piersiowej przymykając oczy. – Nie odbierałeś moich telefonów, więc przyszedłem spytać się mamy czy wszystko w porządku. Anne mi powiedziała, że nawet nie zszedłeś na dół.
Spojrzałem w dół napotykając tylko widok czupryny karmelowych włosów. Dotknąłem delikatnie jego niechlujnej fryzury i przejechałem po niej parokrotnie dłonią. Coś nieprzyjemnie zakuło mnie w piersi na myśl, że zaspałem, przez co skróciłem nam czas o te jedną ważną godzinę.
- Tak bardzo cię przepraszam.
- Hej, nie masz za co przepraszać. – Louis podniósł się z małą ilością gracji. Ułożył się na brzuchu, brodę kładąc mi w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą był jego policzek. - Widocznie byłeś zmęczony. Założę się, że położyłeś się równie późno co i ja. Nadal do mnie nie dochodzi, że wczoraj tak po prostu odprawiłeś mnie do domu.
Pokiwałem głową, bo jego słowa pokryte były stuprocentową prawdą. Z łamiącym sercem prosiłem go, by dzisiejszą noc spędził u siebie. Ale kierowały mną dwa powody. Chciałem, żeby spędził ten wieczór z mamą Jay, bo ona również przeżywa to w dużym stopniu. Mają cudowną relacje i nie wyobrażam sobie, by na rzecz mojej osoby rezygnował z ostatnich chwil z najbliższą osobą.
Drugim powodem są moje łzy. Louis ich nie cierpi, a mi robi się niedobrze na samą myśl, że jutro nie będzie go już obok mnie.
- Pójdziesz się uszykować, a ja w tym czasie poczekam na ciebie na dole, co ty na to?
Przytaknąłem, nie wiedząc za koniecznie co innego mógłbym powiedzieć. Louis z powrotem ułożył głowę na mojej klatce piersiowej, a jedną z dłoni bez skrępowania położył na moim brzuchu. Gładził to miejsce przez materiał kołdry i mimo że, obaj wiedzieliśmy, że niestety musimy wstać na nic takiego się nie zapowiadało.
![](https://img.wattpad.com/cover/314578125-288-k179988.jpg)
YOU ARE READING
let's go back to what was before
Fanfictiongdzie Louis i Harry to małżeństwo, które chciałoby pójść o krok dalej i decydują się na adopcje dziewczynki. Zamiast jednak szczęśliwej rodziny, coś się psuje pomiędzy mężczyznami. Harry ma dość robienia za kurę domową, którą stał się przez pracohol...