5. ❝Królowa balu❞

139 41 1
                                    

Gdy wrócił późnym wieczorem do domu, jego matka czekała przy drzwiach, owinięta cienkim, frotowym szlafrokiem, między palcami trzymając grubego papierosa. Musiała być bardzo zmartwiona nieobecnością starszego syna — tylko w chwilach silnego niepokoju była skłonna sięgnąć po tę śmierdzącą używkę, którą rzuciła kilka lat temu.

Zaczęła wypytywać go, gdzie był, przypominając, że nie powinien szlajać się po mieście po zmroku, a już zwłaszcza samemu. Mówiła mu, że to niebezpieczne, że przestępczość w Nowym Jorku rośnie z minuty na minutę, że powinien pamiętać, co stało się z biednym Vincentem Chin, śmiertelnie pobitym Amerykaninem chińskiego pochodzenia, który zginął z rąk dwóch białych mężczyzn, wielokrotnie uderzony przez nich kijem baseballowym. Jian doskonale to pamiętał — kiedy sześć lat temu Stany Zjednoczone obiegła informacja o tragicznym wydarzeniu, on i jego młodszy brat natychmiast otrzymali zakaz wychodzenia z domu. Morderstwo China nie tylko spowodowało przerażenie wśród azjatyckiej społeczności w kraju, ale i ogromne oburzenie, które doprowadziło do koalicji wielu azjatyckich organizacji, walczących o sprawiedliwość oraz twierdzących, że istniejące prawa obywatelskie powinny dotyczyć również Amerykanów pochodzenia azjatyckiego. Niestety, rok temu, a więc po pięciu latach od śmierci China, sąd oczyścił jego zabójcę ze wszystkich zarzutów, po raz kolejny pokazując, że biały kolor skóry może otworzyć każde drzwi w tym kraju.

Jian wiedział, że choć się tutaj urodził i był pełnoprawnym obywatelem USA, to nigdy nie poczuje się tutaj jak w domu. Tajwan znał jednak tylko z opowieści — dotąd nie udało mu się odwiedzić kraju, z którego pochodzili jego rodzice. Czy w takim razie był bezdomny? Czy naprawdę nie należał do żadnego istniejącego miejsca? Coraz częściej odnosił takie wrażenie.

Rozumiał, dlaczego jego matka tak bardzo bała się, gdy wracał po zmroku, i czuł jakiś wewnętrzny opór przed tym, by dostarczać jej niepotrzebnych trosk. Z drugiej strony nie chciał się bać ani ukrywać, nie chciał się dusić, patrzeć w lustro i myśleć, że gdyby wyglądał trochę inaczej, żyłoby mu się lepiej, bezpieczniej, łatwiej.

W końcu skierował się do swojego pokoju. Ostrożnie otworzył drzwi i zerknął na łóżko młodszego brata, by sprawdzić, czy ten już śpi. Kiedy zauważył, że Jun czyta książkę, przywitał się z nim krótko, mamrocząc pod nosem krótkie „hej", sięgnął po piżamę schowaną pod poduszką i ruszył naprędce do łazienki.

Wspomnienia rozmowy z Taeyą nie dawały mu ani chwili wytchnienia, krążyły w jego głowie i przeciskały się przed oczy, ukazując mu kadry, na których laleczka uśmiechała się do niego, trzymała jego dłoń albo poprawiała opadający na twarz kosmyk blond włosów. Bronzer, którym mocno podkreśliła kości policzkowe, miał ciepły odcień, idealnie komponujący się z jej karmelową skórą. Na powiekach nie nosiła zbyt wielu cieni — przydymiała jedynie zewnętrzne kąciki, a na resztę nakładała brokat, który osadzał się także na jej grubych, doklejanych rzęsach.

Jian zaczął zastanawiać się, czy takie rzęsy są ciężkie, czy się je czuje, czy potrzeba użyć siły, by nimi zatrzepotać. Na Taeyi sprawiały wrażenie lekkich jak piórka czarnego boa, które trzymała na swoich ramionach, gdy tańczyła za szybą.

Nie zapytał jej o wiek, choć podejrzewał, że mogą być rówieśnikami. Prawdopodobnie jednak był od niej trochę młodszy, na pewno bardziej zdziecinniały, jakby wciąż miał zamiar chować się za spódnicą matki. Taeya nie musiała się natomiast nigdzie chować, lecz z dumą pokazywała swe piękno światu, nawet jeśli ten świat wcale nie chciał na nie patrzeć.

Zasnął z uśmiechem wyginającym usta i z serwetką wetkniętą w kieszeń dżinsów przewieszonych przez oparcie krzesła. Obudził się także z uśmiechem, który znikł dopiero wtedy, gdy Ed naskoczył na niego tuż przed pierwszymi zajęciami.

DRAG 'N' ROLLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz