27. ❝Dziś będę szczęśliwa❞

74 29 0
                                    

Gdy całą piątką dotarli pod czerwone drzwi Elks Lodge, Jun, dla którego wizyta na queerowym balu była tą zupełnie pierwszą, rozglądał się z zaciekawieniem dookoła, śledząc wzrokiem wszystkich mijanych ludzi. Przez całą drogę służył siostrze ramieniem, jednocześnie wdając się w pogawędkę z resztą królewien, podczas gdy Bunny jako jedyna nie odzywała się wcale. Potrzebowała spędzić trochę czasu na milczeniu. Zapytana w pewnym momencie o to, czy na pewno czuje się w porządku, posłała nastolatkowi szczery uśmiech i pokiwała twierdząco głową.

Po prostu wciąż nie do końca potrafiła w to wszystko uwierzyć, mając wrażenie, że przyśnił się jej wyjątkowo piękny sen. Jeżeli to wszystko działo się rzeczywiście wyłącznie w jej głowie... chciała pozostać w tej magicznej krainie jak najdłużej, rozkoszując się niesamowitym uczuciem bycia kochaną, rozumianą i akceptowaną. Radości, która ogarniała ją dzięki kombinacji tych trzech rzeczy, nie dało się wręcz opisać, podać jej dokładnej miary, przyrównać do czegokolwiek.

Zaczęła zastanawiać się, czy aby na pewno zasłużyła na tak wiele dobroci. Choć sama pragnęła wierzyć, że każdy człowiek na świecie powinien zaznać szczęścia, sama niejednokrotnie powątpiewała w swoje prawo do owej emocji. Wydawało jej się, że nie jest dostatecznie dobrą osobą, że umie tylko martwić i zawodzić innych, nie potrafiąc sprostać postawionym jej oczekiwaniom. Jednak odkąd poznała Taeyę, zaczęła uświadamiać sobie krok po kroku, że życie wcale nie polega na tym, by starać się uszczęśliwiać wszystkich, że nie da się być zadowolonym z życia, które jest w pełni podyktowane przez innych ludzi. Troska o siebie nie musiała bynajmniej oznaczać niczego złego — w końcu jeśli to my sami jesteśmy osobą, która jest z nami najdłużej, od samiutkiego początku, aż do końca naszej drogi, to powinniśmy traktować się dobrze, powinniśmy siebie kochać i o siebie dbać. Nie było w tym nic egoistycznego, za to samolubnym pozostawało wymaganie od innych, by żyli pod nasze dyktando. Warto było sobie te rzeczy rozróżnić.

Bunny chciała, by jej życie było równie kolorowe i błyszczące, co kreacje spotykanych balowiczów. Chciała pić szampana do kolacji, paradować po domu w koronkowym bralecie, malować wargi krwistą czerwienią, a wieczorami umawiać się na randki z jakimś przystojnym chłopakiem, który mógłby opowiadać jej o literaturze, ekonomii albo marketingu. Ona słuchałaby go z zainteresowaniem, mieszając łyżeczką w słodkiej, piernikowej latte, czubkiem buta na wysokim obcasie pukając go co jakiś czas w umięśnioną łydkę.

Naprawdę marzyła o tym, by właśnie tak wyglądało jej życie i obiecała sobie, że zrobi wszystko, aby to marzenie spełnić. Dzisiejszy bal miał być pierwszym krokiem w tym kierunku, ogromnym krokiem stawianym w czarnych szpilkach z czerwoną podeszwą, które dodawały jej ogromu pewności siebie.

Odwagę potęgowała także obecność bliskich jej osób — przebywając z Juniem, Taeyą, Gardą i Sharon, czuła, że w końcu odnalazła swoją rodzinę, dokładnie tę, o której kiedyś opowiedziała jej laleczka. To było wtedy, gdy zawitały do O'Malley's po tym, jak Bunny odnalazła starszą w PEEK-A-BOO.

— Domy w naszej społeczności oznaczają rodzinę, którą sami wybieramy — wytłumaczyła jej tamtego dnia, trzymając dłoń na dłoni studentki. Młodsza wciąż pamiętała to ciepło, którego doświadczyła. Ogrzewało ją ono do dzisiaj. — Taką, która nas akceptuje. Nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni, ale dajemy sobie to, czego nie dostaliśmy od ludzi, z jakimi łączą nas więzy krwi. Mieszkamy razem, troszczymy się o siebie, występujemy na balach.

Choć Bunny nigdy nie zapytała, czy może nazywać się członkinią Domu Van Gogha, w głębi duszy czuła, że tak właśnie jest, że ani Taeya, ani Sharon, ani Garda nie odtrąciłyby jej w żadnym z możliwych scenariuszy. Teraz nie musiała już więcej obawiać się odrzucenia, lecz mogła wreszcie skupić się na byciu kochaną.

DRAG 'N' ROLLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz