IV. Tamtej nocy straciłam wiarę w gwiazdy

271 33 129
                                    


***

Pochmurnie burzowe niebo, które tamtego dnia zawisło nad Kalispell, nie zwiastowało nic ciekawego. Wręcz przeciwnie – był koniec lipca, a rodzice Isaaca mieli zabrać naszą trójkę do Foy's Lake Park. Taka pogoda jedynie krzyżowała plany. Całe dopołudnie spędziłam, więc w swoim pokoju, w przytulnym kąciku na parapecie okna, czytając książkę w towarzystwie mojego, małego jeszcze, psiego przyjaciela. Dwa miesiące wcześniej dostałam go na urodziny. Od tamtej pory ja chodziłam za nim, a on za mną. Byłam ja i Maylo, Maylo i ja. Dlatego też, ten nieprzyjemny początek dnia spędzałam w jego towarzystwie, poprawiając sobie tym samym humor. Można by pomyśleć, co dziesięciolatka robi ze swoim życiem, spędzając czas nad książką? Otóż, od małego lubiłam opowiadać historie, tworzyć nowe wersje bajek, rysując nieumiejętnie nowe obrazy postaci czy scen. I tak pozostało, a kiedy tylko nauczyłam się czytać, to książki zastąpiły mi bajki. Siadałam najczęściej z Izzym oraz moim psem i czytałam, a oni słuchali. Nie byłam w stanie zliczyć, ile godzin spędziliśmy w ten sposób. Z czasem stało się to naszym stałym elementem prawie każdego dnia.

Zdarzało się też i tak, że braliśmy Maylo na smycz i szliśmy do szpitala, by zrobić tradycyjny obchód, a także spędzić czas z naszymi pseudo podopiecznymi. Mieliśmy to szczęście, że wszyscy byli przyzwyczajeni do towarzystwa tego psiaka. Pewnego dnia usłyszeliśmy od dyrektora szpitala, iż Maylo po odpowiednim szkoleniu mógłby zostać oficjalnym członkiem personelu szpitala, jako pies terapeutyczny. Po długich namowach, mama zgodziła się na ten pomysł i w ten oto sposób mój szkrab stał się ulubioną formą leczenia pacjentów KRH.

Na końcu parterowego holu znajdowała się mała czytelnia. Oczywiście, tylko z pozoru była mała, bo jej wyposażenie było dosyć bogate, jak na zwykły szpital. To miejsce, na przemian z moim pokojem, stale okupowaliśmy razem z Izzym. Gdy nie byliśmy u któregoś z pacjentów lub nie biegaliśmy po korytarzach, to właśnie tam można było znaleźć naszą dwójkę. Zdarzało się też tak, że braliśmy jakąś książkę z czytelni i pędziliśmy do pokoju pacjenta i tak spędzaliśmy kilka kolejnych godzin. Podobnie było też tamtego dnia. Czytanie kolejnego rozdziału przerwał mi mój przyjaciel, wpadając do pokoju jak burza. Nie musiał mnie długo namawiać, bym zabrała smycz Mayla i ruszyła razem z nimi do miejsca pracy naszych matek.

Wejście do wielkiego szpitalnego holu, jak zwykle okazało się sensacją dla pacjentów czekających w kolejkach. Przyzwyczajeni jednak do ich zaskoczonych spojrzeń, szliśmy dziarskim krokiem przed siebie. Naszym celem była oczywiście czytelnia, z której mieliśmy zabrać książkę dla pani Torres. Będąc już blisko pomieszczenia, Maylo zaczął się szarpać. Było to dla mnie tak niespodziewane, że smycz, którą luźno trzymałam, wysunęła się z mojej dłoni, pozwalając szczeniakowi pognać wolno przed siebie. Jak się okazało, jego obiektem zainteresowania była moja mama, która stała na końcu korytarza. Nawet nie starałam się dogonić malca, bo wiedziałam, że to niemożliwe. Był jak mała torpeda. Nie przewidziałam jednak postaci chłopca, który wychodząc z czytelni, potknął się o Mayla. W zwolnionym tempie obserwowaliśmy, jak książki spoczywające w jego rękach, wysuwają się i z trzaskiem upadają na posadzkę. W efekcie parę z nich straciło okładki a inne nawet kilka kartek. Zaraz za nimi dało się słyszeć dźwięk zderzającego się z podłogą ciała. Wzrok małego szatyna spotkał się z naszym. Miał niezwykle niebieskie tęczówki, które aktualnie wypełniał strach. Chłopczyk, na oko w naszym wieku, wstał i zaczął w pośpiechu zbierać porozrzucane dookoła książki.

Jak zwykle zrozumiałam się z Isaakiem bez słów. Wystarczyło nam jedno spojrzenie, by przystąpić do akcji. Oboje zaczęliśmy zbierać rzeczy z ziemi razem z wystraszonym niebieskookim, który widząc nasze poczynania, spojrzał na nas zdezorientowany.

Niebo ponad Nami | Dylogia Nocnego Nieba #1Where stories live. Discover now