XX. Burze przychodzą, kiedy chcą cz. 2

53 8 44
                                    

– Chcesz się przejść?

Nie wiedziałem, czemu te słowa padły z moich ust, ale chyba oboje byliśmy tym równie zdziwieni. Chłopak jednak przytaknął niepewnie i wstał z niewygodnego krzesła.

Skierowałem się w stronę parku, rozciągającego się tuż przy szpitalu. Nie miałem obranego celu. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem nawet, o czym mogłem rozmawiać z niebieskookim kroczącym w ciszy tuż przy moim boku.

– Jeśli Noemi jest twoją dziewczyną, to z góry za wszystko przepraszam. Jej zachowanie dosyć jednoznacznie wskazywało, że jest wolną duszą. Teraz czuję się głupio i dosyć obrzydliwie. Nigdy nie chciałem włazić w czyiś związek z butami, a teraz sam w nim najprawdopodobniej nieźle namieszałem... – Chłopak zatrzymał się parę kroków ode mnie i usilnie starał się unikać mojego wzroku. Miał ręce zarzucone na kark i spoglądał w chmury, będąc mocno zmieszanym. Miałem ochotę zaśmiać się na jego słowa, choć nie dziwiłem się, że właśnie takie podejrzenia naszły go w tamtej chwili. Pewnie myślał, że to będzie pogadanka-rewanż, w której ostatecznie obiję mu twarz. Nie tym razem.

– Cóż, daleko mi do jej chłopaka. Jesteśmy przyjaciółmi. – Jego spojrzenie sugerowało, iż nie do końca mi wierzył, przez co z moich ust mimowolnie wyleciał krótki śmiech. To niedorzeczne. – Przyjaźnimy się od dziecka i to dosłownie od samej kołyski. Bliżej nam do rodzeństwa niż pary. Zbyt dobrze ją znam, by była w moim typie – przerwałem na chwilę, by lepiej zebrać myśli. Mimo, że zaprzeczyłem w tej kwestii, nie chciałem, by chłopak narobił sobie nadziei. Ten związek niestety nie miałby przyszłości, tak jak każdy inny możliwy na horyzoncie Noe.

Jestem koszmarny przyjacielem. Jak ja mogę w ogóle tak o niej myśleć?!

– Wiesz... Jeśli się z nią przespałeś, to nie napalaj się zbyt bardzo. Ona jest dosyć...

– Rozchwiana? – Przygryzłem wargę, by nie parsknąć śmiechem na jego minę. Widocznie na własnej skórze przekonał się o znaczeniu tego słowa. – Zdążyłem zauważyć.

Ironia jaka wypełniała jego głos, była wręcz dobijająca.

– Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt kochliwy i Noe nie skradła twojego serca. Jest raczej typem...

– Osoby na jedną noc? - Skrzywiłem się lekko na te słowa, bo właśnie ich próbowałem uniknąć. Co jak co, ale niestety bliżej było im do prawdy niż nie. Taka już była Noe, stroniła od stabilności, jak diabeł od wody święconej. – Wybacz. Nie chciałem, by zabrzmiało to źle. Jestem trochę zmęczony, więc mogę pleść głupoty. I dla jasności, nie spaliśmy ze sobą.

– Nie?

– Nie – śmiech chłopaka dotarł moich uszu, a mnie niewidzialny kamień spadł z serca.

Przynajmniej jedną pochopną decyzję mniej.

– Cóż, więc jestem Isaac. – Podałem mu dłoń, a on przez kolejne kilka sekund wędrował wzrokiem pomiędzy nią a moją twarzą, aż w końcu parsknął śmiechem i pokręcił głową w rozbawieniu, ostatecznie ją ściskając.

– Więc przeszedłem test. Gdybym jednak przespał się z twoją przyjaciółką, to zapewne nie skończyłoby się tak miło? – Rozbawienie nie opuszczało jego głosu ani oczu. Pasowało to do niego.

– Myślę, że dla zasady mógłbym wtedy podbić ci oko, ale nie. To nie był test, choć nie ukrywam, że trochę lżej mi się na sercu zrobiło. Mniej niejasności.

– Jestem Jeremiah – odpowiedział po dłuższej chwili ciszy.

Wpatrzony był w niewielki staw znajdujący się na obrzeżach terenu szpitala. Lubiłem tam przesiadywać. Jego spokojna tafla odbijała promienie słoneczne, a ja wciąż zastanawiałem się, czy dosięgają one swoimi liźnięciami dna małego zbiornika. Często przysiadałem na otaczającym wodę murku przed spotkaniem z Vivian. Potrafiłem godzinami wpatrywać się w spokojną taflę stawu, pozostając w całkowitym bezruchu, jakby otępieniu. W takich momentach starałem się podtopić swój gniew i porywczość w jego sidłach, choć najczęściej kończyłem w jeszcze gorszym stanie i z wyrzutami sumienia, iż oczami wyobraźni nie utopiłem niczego innego oprócz siebie.

Niebo ponad Nami | Dylogia Nocnego Nieba #1Where stories live. Discover now