VI. Tuż pod gwieździstym niebem cz.2

223 25 84
                                    


– Gdzie ta blond szmata?

– Noemi, słownictwo!

– Noe, do cholery!

Zatrzymałam się wciąż rozwścieczona. Pragnęłam kogoś zamordować i tą osobą była Malea, której nie zastałam w jadalni. Reszta towarzystwa również zniknęła, a ściślej ujmując rodzina Favale. Chwilę później dostrzegłam mamę Isaaca wynurzającą się zza kuchennej ściany. Trochę zeszłam z tonu na jej widok. Nie usłyszałam jeszcze wersji chłopaka, by informować o tym jego mamę. Wiedziałam, że powinna wiedzieć o tak ważnym szczególe życia własnego syna, szczególnie mając na uwadze jego przeszłość, ale wolałam, by dowiedziała się tego bezpośrednio od Isaaca, a nie ode mnie.

– Co się dzieje?

– Noe świruje.

– Nie świruję – westchnęłam.

Poczułam, jak Isaac przylgnął swoim ramieniem do mojego boku, jasno dając mi do zrozumienia, że nie chciał, bym go wydała. Nie zamierzałam tego zrobić. Nie byłam taka, choć pragnęłam wykrzyczeć całemu światu ból, jaki ogarniał moje ciało na myśl o tym, co zrobił mój najlepszy przyjaciel.

– Chyba wolę nie wnikać. Już wystarczająco dzisiaj nasłuchałam się o młodej Favale.

– Mam wiele historii w zanadrzu o tej małej...

– Nie kończ, młody człowieku – przerwała mu moja mama, na co miałam ochotę parsknąć śmiechem. – A teraz w tył zwrot i odmaszerować.

– Tak jest, kapitanie. – Isaac odsalutował z szerokim uśmiechem i pociągnął mnie za sobą.

Zastanawiałam się, jaką trzeba mieć wprawę, by udawać w takiej chwili rozbawienie. Ile uczuć skrywał przed światem ten chłopak, że przychodziło mu to z taką łatwością. Ile z nich skrywał przede mną?

Gdy kolejny raz tego dnia przekroczyliśmy próg mojego studia, puściłam dłoń chłopaka i skierowałam się ku drugiemu końcowi pomieszczenia. Spojrzałam w górę, by na szybie dostrzec krople deszczu, odgrywające przyjemną muzykę dla moich uszu, a przy okazji idealny podkład dla piosenki, która była ledwie słyszalna w tle.

I close my eyes and see a crowd of a thousand tears, I pray to God I didn't waste all my good years...[1]

Do rąk wzięłam wszelkie odcienie błękitu i szarości, jakie posiadałam w swoim zestawie. Od kilku miesięcy, na jednej ze ścian powstawało moje małe dzieło. Zapragnęłam je dokończyć. Bez zbędnego pośpiechu zaczęłam wyciskać odpowiednio kleksy farby, by chwilę później ruszyć ku wielkiemu malowidłu. Pędzel w mojej dłoni sam odnalazł odpowiednią ścieżkę. Skupiałam się tylko i wyłącznie na drobnych muśnięciach farbą. Na jednej z sesji, Vivian spytała mnie o mój ulubiony kolor. Bez wahania powiedziałam, że odcienie błękitu i szarości. Uśmiechnęła się wtedy pobłażliwie, jakby wiedziała, że właśnie taką odpowiedź usłyszy. Szarość skrywała za swą maską emocje. Pozwalała zamknąć moje huczące myśli w małym pudełeczku i schować je na dnie podświadomości. Szarość była moją aurą. Nie pamiętałam, kto powiedział to zdanie wprost do mnie, ale często odbijało się ono echem w mojej głowie.

– Noemi...

Za mną stał Isaac. Czułam jego obecność, ale nie potrafiłam jednak spojrzeć mu w oczy. Mogłoby się wydawać, że byłam na niego zła, ale nic z tych rzeczy. Byłam wściekła na siebie, ponieważ to właśnie ja zataiłam prawdę o przyjściu Malea. To ja go okłamałam i przeze mnie ta sytuacja miała miejsce. Gdyby nie ja, wszystko byłoby w porządku. Gdyby nie ja, Isaac nie zrobiłby tej okropnej rzeczy. Dlatego wsłuchiwałam się w melodię kropli deszczu i słowa piosenki, zatracałam się w muśnięciach farbą, aż nagle zaprzestałam swoim ruchom. Dłoń Isaaca przylgnęła do ściany, na której pozostawiałam kolorowe ślady. Obserwowałam miejsce zetknięcia jego skóry z zimnym tynkiem. Odrywając ją, chłopak ukazał mi skutek swojego czynu. Beżowy odcisk jego dłoni pozostał na ścianie, wprawiając mnie w osłupienie. Piosenka skończyła się, więc zaległa cisza, przerywana jedynie przez stukot kropel o szybę. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się każdemu zagłębieniu i linii papilarnej, którym udało się zaistnieć w tym odbiciu.

Niebo ponad Nami | Dylogia Nocnego Nieba #1Where stories live. Discover now