Rozdział 1

10K 1.1K 371
                                    

#oomlSZ na twitterze

Odgłos stukania moich obcasów niósł się echem po długim korytarzu. Ściany zdobiły plakaty w cieniutkich ramach, zdjęcia legendarnych zawodników i oprawione w szklane gabloty stroje z poprzednich sezonów. Twarze spoglądające na mnie z licznych fotografii zdawały się rzucać mi wyzywające spojrzenia, jakby duchy ich nieżyjących już właścicieli oceniały moją obecność tutaj.

Tak, wy Upiorne Demony, ja również miałam świadomość, że nie powinno mnie tutaj być.

Szłam za swoim nowym szefem, przebierając szybko nogami, by nadążyć za jego żwawym krokiem. Facet był tak wysoki, a przy tym barczysty, że gdyby nie wiek, z największą łatwością mógłby pracować jako czyjś ochroniarz.

- Panie Duncan? - Zrównałam się z nim ramieniem.

- Tak?

Mężczyzna nie zwolnił, a korytarz zdawał się nie mieć końca. Jasne, niemal sterylnie czyste otoczenie wprawiało w przygnębienie i niepokój. Nowa główna siedziba drużyny liczyła dopiero kilka lat i podobno władowano w nią grube miliardy, ale ci, którzy ją zasponsorowali, pewnie nawet nie odczuli tego w swoich kieszeniach. Tak się zazwyczaj działo, gdy klub zostawał sprzedany jednym z najbogatszych ludzi na świecie, którzy o futbolu mieli równie duże pojęcie co ja o naukach ścisłych, a chęć kupienia drużyny o długoletniej historii i tradycji wynikała jedynie z potrzeby posiadania czegoś, czego nie mają inni.

- Dlaczego zostałam zatrudniona? - Wyrzuciłam z siebie pytanie, które dręczyło mnie od dwóch tygodni.

Przystanęłam i zacisnęłam dłonie na uchu nowej markowej torebki, na którą wydałam tyle, że w najbliższym czasie moje posiłki miały się składać z suchego chleba, wody i odrobiny cukru, o ile wysępię go od sąsiadki.

- Jak to? - Pan Duncan obrócił głowę i zatrzymał się, widząc, że stoję w bezruchu. Zmarszczył brwi. - Nie cieszysz się z naszej współpracy?

- Oczywiście, że się cieszę. Proszę mnie źle nie zrozumieć, jestem zaszczycona, że mogę dla was pracować, ale... mam dwadzieścia trzy lata. Dopiero co skończyłam studia i wydaje mi się, że na tym stanowisku powinna znaleźć się osoba z wieloletnim doświadczeniem w public relations.

Nie chciałam wyjść na niewdzięczną czy niegrzeczną, bo prawda była taka, że ta posada trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno, ale nie było nocy, bym nie przekręcała się z boku na bok, wypisując na wyimaginowanej liście w głowie wszystkie powody, dla których nie powinnam się znaleźć nawet na liście rezerwowej potencjalnych pracowników.

Siwiejący mężczyzna jeszcze bardziej zmarszczył czoło, patrząc na mnie z zadumą. Był przełożonym wszystkich marketingowców, którzy działali na rzecz London Black Dragons i odnajdywał się w tej roli od przeszło piętnastu lat, co było nie lada wyczynem, zważając na ogromną rotację w tym zawodzie.

- Moja żona bardzo cię polecała. - Westchnął, drapiąc się po brodzie. - Masz znakomite referencje.

- I to wystarczyło? Pochwała pańskiej żony?

Deborah Duncan, nazywana przez wszystkich Debbie, pełniła tą samą rolę co jej mąż, tyle że w sztabie drużyny składającej się z zawodników do lat siedemnastu. Na przedostatnim roku studiów dorwałam u niej posadę jako stażystka, a po kilku miesiącach, gdy zauważyła mój potencjał, podpisałam umowę na stanowisko młodszej specjalistki do spraw PR i tak dotrwałam do końca magisterki.

- Oboje wiemy, że nie ma lepszej rekomendacji niż słowa Debbie. - Roześmiał się, próbując rozluźnić atmosferę. - Wytrzymałaś z nią prawie dwa lata, więc obecną pracę możesz potraktować jak wakacje.

Out of my leagueWhere stories live. Discover now