Rozdział 3

6.7K 934 156
                                    

#oomlSZ na twitterze

Sezon rozpoczął się na dobre. Treningi wyciskały z zawodników siódme poty, trenerzy i ich asystenci nie dawali sportowcom chwili wytchnienia. Nie było mowy o marudzeniu. Wchodząc na murawę, każdy musiał dać z siebie wszystko, nie tylko po to, by potwierdzić jakość swojej formy, ale przede wszystkim dlatego, by zabłysnąć przed sztabem trenerskim i znaleźć się w pierwszym składzie na najbliższy mecz.

Zbliżająca się rozgrywka, zaklepana już za trzy dni w sobotnie popołudnie, była również pierwszą, na której miałam się pojawić jako pełnoprawny, oficjalny pracownik London Black Dragons i, prawdę mówiąc, odrobinę mnie to stresowało. Mimo że w swojej wcześniejszej pracy często pojawiałam się na meczach, nie miały one tak medialnego wydźwięku jak dorosła liga, a co za tym szło - wtedy istniała mniejsza szansa, że coś pójdzie nie tak.

Starsi sportowcy wzbudzali większe zainteresowanie, zwłaszcza po tych wszystkich wybrykach, których dokonali. Mieli sporo za uszami, a to przyciągało jeszcze większe zainteresowanie wygłodniałych pismaków, które tylko czekały, aż podkręcony adrenaliną albo rozjuszony porażką zawodnik powie o kilka słów za dużo. Musiałam trzymać rękę na pulsie, stale pilnując swoich podopiecznych, by któryś z nich nie szepnął niewłaściwej rzeczy albo nie zdradził zbyt wiele.

Kolejne wizerunkowe katastrofy były ostatnim, czego potrzebowaliśmy, dlatego chcąc być jak najbliżej i zaznajomić się z ewentualnymi zakulisowymi rewelacjami, zamiast grzać tyłek w wygodnym fotelu w biurze na dziewiątym piętrze, stałam przy barierkach na trybunach. Przyglądałam się z uwagą wszystkiemu, co działo się na boisku, co chwilę pstrykając fotki, by później wybrać najlepsze z nich i umieścić na oficjalnym profilu drużyny na Instagramie. Miałam ten przywilej, że jako osoba od marketingu jako jedna z niewielu dostałam pozwolenie na wniesienie elektroniki. Sztab obawiał się, że taktyka albo plany treningowe dostaną się w niepowołane ręce. Trudno było się temu dziwić.

Przestępowałam z nogi na nogę, grymasząc w myślach przez to, że krzywdzę swoje biedne stopy w tych obłędnie drogich szpilkach, które stukały o beton trybun, gdy tylko przemieszczałam się o milimetr, ale wizja przebrania się w sportowe obuwie jakoś nie wywierała we mnie pozytywnych odczuć. Mimo wszystko byłam w pracy. Może nie na spotkaniu przy okrągłym stole, na którym piętrzyły się ryzy papieru, ale nadal w pracy. Profesjonalizm należało zachować zawsze, nawet wtedy, gdy zmieniało się miejsce pełnienia obowiązków.

Pochyliłam się nad barierką, chcąc zrobić jeszcze jedno ujęcie ze zbliżeniem, ale wtedy z uwagi wytrąciły mnie głosy, który nie dobiegały z boiska. Obróciłam głowę, a to, co ujrzałam, natychmiast wzburzyło moją krew. Oderwałam się od chłodnego metalu i zaczęłam maszerować szybkim krokiem ku obcemu facetowi, który stał na szczycie schodków i strzelał fotki zawodnikom, nic sobie nie robiąc z tego, że to niedozwolone. Nie kojarzyłam go, więc na pewno nie miał wstępu na zamknięty trening. Ktoś z ochrony ewidentnie zawinił.

- Tutaj nie można robić zdjęć! - zawołałam, wchodząc po stopniach w górę. - Proszę natychmiast przestać!

Brunet na moment przeniósł uwagę z ekranu telefonu na mnie, a później opuścił niżej urządzenie, przekrzywiając głowę, jakby mi się przyglądał. Niestety miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, których lustrzana tafla odbijała jedynie moje rozzłoszczone oblicze, gdy zbliżałam się do niego, wspinając się z trudem ku niemu.

Pieprzone Louboutiny.

- Kto pana tutaj wpuścił? - Złapałam się pod boki, sapiąc jak lokomotywa. - Proszę oddać mi telefon. Usunę wszystkie ślady, co do jednego.

Wystawiłam hardo dłoń, oczekując, że posłusznie zrobi to, co nakazałam, ale mężczyzna nawet się nie poruszył, nie wspominając już o odezwaniu się.

Out of my leagueWhere stories live. Discover now