Rozdział 10

203 25 8
                                    

*Ashera*

Lecznica wcale nie jest zbyt przyjemna, trzymają mnie w boksie jak dla konia, odgrodzony jestem szybą, abym przypadkiem w ataku furii nie zaczął zionąć ogniem, jedynym plusem jest fakt, że nie jestem tutaj jedynym smokiem. Tuż za moją ścianą zamieszkała, nikt inny, jak towarzyszka Isabelle.  Smoczyca co prawda nie była wcale zainteresowana rozmową, ale pocieszał mnie fakt, że nie tylko ja znajduje się w tak... Gównianej sytuacji.

Zapowiadał się kolejny spokojny dzień w zamknięciu, gdy naglę poczułem coś naprawdę... Dziwnego i potężnego. Podniosłem się na łapy, co zaraz zrobiła też Furia.

- Poczułeś? - zapytała cicho, a ja tylko pokiwałem głową - Kolejny smok. - wymruczała cicho, a ja spojrzałem na nią zaskoczony.

***

Byłem naprawdę zaskoczony, kiedy okazało się, że wielki, zły, mroczy lord, okazał się kobietą. Moje zdziwienie wywołało u niej wyraźne rozbawienie, bo na ładnej twarzy, przyozdobionej bliznami, pojawił się uśmiech.  Może od początku. W czarnej ogromnej zbroi, schowała się wysoka blondynka, o włosach tak jasnych, że prawie białych. Zawiązała je w wysokiego kucyka, a jej szare oczy obserwowały mnie spokojnie. Blizny które przyozdabiała jej twarz, dokładnie trzy szramy, ciągnęły się od czoła po prawej stronę, przechodziły przez oczy, nos i kończyły się na brodzie po lewej.  Mimo blizn kobieta była naprawdę ładna. Ładna i przerażająca jednocześnie. 

- Więc to jest słynny Colin McRae, który ostatnio przeszkodził królewskiej straży? - zapytała rozbawiona 
- Tylko dlatego tutaj jestem? - zapytałem i mimo starań nie mogłem nic poradzić na to, że mój głos zabrzmiał piskliwie. Kobieta uśmiechnęła się, niezbyt wesoło.
- Nie tylko - skwitowała - Znana ci Jasmine oprowadzi cię trochę po zamku, ale zostaniesz jeszcze u medyków. Chociaż wypada ci przedstawić prawdziwą towarzyszkę. Możemy zdjąć już z ciebie czar, Valerie. - mruczy, a ja zamrugałem zaskoczony. Lord wyciągnął różdżkę i zanim zdążyłem się odezwać, rzuciła zaklęcie na dziewczynę która mnie trzymała. 

Wygląd znanej mi Jasmine zaczął się zmieniać, jej włosy zrobiły się mysio blond, oczy zaczęły przybierać kolor fioletu, a sama dziewczyna zrobiła się wyższa, przy całej przemianie było słychać nieprzyjemny dźwięk przestawianych kości. Musiałem przyznać, że smukła twarz dziewczyny, wystające kości policzkowe i ogólna bladość dawały jej... Naprawdę dużo dziwnego uroku.

- Nie znasz zaklęć transformacji? - zapytał lord, a ja potrząsnąłem głową.
- Są zakazane - mruknąłem 
- Słuszna uwaga. - skwitowała i machnęła dłonią - Valerie, potraktuj gościa dobrze.
- Gościem jest się jeżeli chce się przebywać w tym towarzystwie - wymamrotałem pod nosem.
- Nie chcesz zostać więźniem - powiedział chłodno lord. Valerie pociągnęła mnie za sobą, mrucząc do mnie ciche "zamknij się".

***
Gdy tylko wyszliśmy z sali, dziewczyna mnie puściła i ruszyła przed siebie, stałem chwilę w miejscu i już miałem tysiące myśli na ucieczkę, gdy usłyszałem za sobą warknięcie. Gdy zerknąłem zobaczyłem za sobą sporego brązowego wilkołaka. Mimowolnie westchnąłem i ruszyłem za dziewczyną.

- Hej! Valerie! - zawołałem, blondynka niechętnie przystanęła - Nie chcesz mi wyjaśnić paru rzeczy? 
- Nie mam czego ci wyjaśniać - mruknęła
- Może to gdzie jest prawdziwa Jasmine?
- Nawet nie poznałeś prawdziwej - powiedziała zirytowana 
- Od początku ją grałaś? - zapytałem powoli
- Jeszcze w jej szkole - parska głośno - Jej smok też był podrobiony. A jeżeli chcesz zapytać gdzie jest prawdziwa - musiała wyczytać to pytanie z mojej twarzy, jednak nie zamierzałem się przyznać -Żyją. Jej szkoła ją znalazła. Dlatego atak był wcześniej.
- Wcześniej? - zapytałem zaskoczony, dziewczyna jednak wywróciła oczami i ruszyła dalej, a ja niechętnie poszedłem za nią.

Zwiedzanie z dziewczyną nie było przyjemne, Valerie nie była rozmowna, ignorowała wszystkie moje pytania, a za nami podążały kolejne dwa wilkołaki. Wyszliśmy na ogród, wyjątkowo ponury, rośliny były tu dzikie i zaniedbane, ale nie śmiałem zapytać dlaczego tak jest.
- Wyjdziemy teraz poza zamek - oznajmiła oschle moja towarzyszka.
- Dlaczego? - zapytałem
- Pokaże ci McRae dlaczego lepiej współpracować - powiedziała, a na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.
Już po chwili staliśmy przed żelaznymi bramami, które ociężale zaczęły się podnosić, w końcu przed nami pojawił się ogromny kamienny most, tak długi, że nie było widać jego końca. Uniosłem brwi i spojrzałem na blondynkę. Valerie poszła dalej, jednak nie zaszła daleko, bo zaraz przystanęła przy kamiennej barierce, wychylając się przez nią. Gestem dłoni kazała mi zrobić to samo, a ja niechętnie to zrobiłem. Pod nami była przepaść, a mgła nie pozwalała dostrzec jej dna, jednak zaniepokoiło mnie coś innego. Bijąca od przepaści moc. Nie było to zaklęcie, moc była potężna, zła i...
- Co jest na dnie? - zapytałem drżącym głosem, a dziewczyna uśmiechnęła się, nachylając się do mnie.
- Czujesz to, co? - zapytała rozbawiona - Słyszałeś o smokach śmierci? - zapytała, a ja otworzyłem szeroko oczy - Jeden znajduje się na dole. Lord próbował zmusić go do posłuszeństwa, ale ten jeden jest naprawdę uparty. I stary - zaśmiała się cicho.
- Jest zły. Zły i potężny - powiedziałem cicho, a dziewczyna uśmiechnęła się szerzej.
- A ty jesteś kluczem aby zmusić go do współpracy - skwitowała.
- Co? - zapytałem, cofając się, przez co wpadłem na tors wilkołaka, którego potężne łapy wylądowały na moich ramionach. Valerie powoli odwróciła się w moją stronę.
- Masz otwartą magię, naprawdę nikt nie wytłumaczył ci, jak potężny jest to fenomen? - zapytała rozbawiona - Chyba nie liczyłeś, że Lord zaprosił cię do siebie, aby pogratulować za zabawę ze strażnikami?
- Jak ja mam niby pomóc? - zapytałem zirytowany - Nie umiem używać własnej magii! Co miałbym zrobić!
- Tym się nie martw, my się wszystkim zajmiemy. Ty musisz tylko... Przeżyć. - skwitowała. Wpatrywałem się w dziewczynę niedowierzająco.
- Nie będziecie mnie wykorzystywać w ten sposób! - krzyknąłem, a blondynka powoli wyciągnęła swoją różdżkę.
- Oh, myślisz że nasze królestwo ma tylu jeźdźców bo smoki nas wybrały? - zapytała, kierując różdżkę w przepaść - Myślisz, że to przeznaczenie? Mylisz się, McRae. My kreujemy rzeczywistość, magiczne stworzenia mają nam pomóc, abyśmy razem stworzyli pokój. Tylko podobnie jak ty, nie każde chcą od początku współpracować. Prawda chłopcy? - zapytała, a wilkołaki spuściły głowy. Nie zdążyłem odpowiedzieć, zanim dziewczyna wymamrotała jakieś zaklęcie, a w przepaść poleciała ogromna błyskawica. Nie musieliśmy długo czekać na wściekły ryk oraz odgłosy skrzydeł. Cały roztrzęsiony spoglądałem jak mgła się rozstepuje, a cała budowla zaczyna się trząść. Już po chwili, ogromny pysk było widać z mostu. Czarne łuski były zmatowione, ale czerwone oczy, lśniły jak lawa. Smok już miał otworzyć paszcze, ale uderzyło w niego kolejne zaklęcie, a zamroczony gad spadł ponownie w przepaść.
- Valerie - odezwał się ktoś oschle, spojrzałem na mężczyznę w zbroi, przez hełm było widać tylko jego ciemne oczy - Nie powinnaś zdradzać mu wszystkiego, przed ceremonią.
Dziewczyna lekko się skłoniła.
- Przepraszam mistrzu. - powiedziała, faktycznie skruszona, mężczyzna zdjął hełm. Na oko dałbym mu jakieś trzydzieści lat, włosy miał tam samo ciemne jak oczy, a parodniowy zarost, tylko podkreślał jego surowe oblicze.
- Odprowadzcie McRae to pokoju - powiedział do wilkołaków, a ja zacząłem się szarpać - I nie wypuszczajcię go póki nie poprosimy.
- I tak wam nie pomogę! - wydarłem się, a żelazna brama opadła. Gdy przestałem się szarpać, jeden z wilkołaków powiedział ledwo słyszalnie.
- Oni nie potrzebują pomocy - mruknął cicho, wbijając wzrok przed siebie. Dyszałem cicho, próbując uspokoić nerwy.
- Potrzebują narzędzia, tak? - warknąłem, ale wilkołak nic nie odpowiedział.

Strażnicy Smoków IIWhere stories live. Discover now