Zamęt

313 48 20
                                    

Jak duże zamieszanie w życiu może wprowadzić jedna osoba? Jedna sytuacja? Jeden moment? Prawda jest taka, że spore. Spotkanie Jack'a utwierdziło mnie w tym, że wcale nie jestem taka silna, jak mi się wydawało. Nadal jestem tą słabą dziewczyną, którą byłam przez te trzy lata, kiedy dzieliłam z nim życie. To, co dzieje się teraz, to istny bałagan i chaos. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Elizabeth załatwiła zakaz zbliżania się, ale czy to go powstrzyma? Ten skurwysyn nie posiada żadnych hamulców i to martwi mnie najbardziej. Nie wspomniałam mamie o sytuacji, która wydarzyła się na festiwalu. Noemi również przemilczała to cholerne wydarzenie, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.

Stoję w kuchni przy blacie i jak głupia wpatruję się w opiekacz do kanapek, w oczekiwaniu na mój posiłek. Ze stresu przez całą niedzielę nie potrafiłam nic w siebie wcisnąć i prawie cały poniedziałek tak samo. Mój żołądek odezwał się dopiero wieczorem, jak mama poinformowała mnie, że załatwiła ten zakaz. Noemi była na jakiejś kolacji z Liam'em, a Nate u swojego kolegi. W tym domu rzadko kiedy można było spotkać jego mieszkańców. Najwiecej czasu spędzałam w nim ja. Ale lubiłam tą samotność i ciszę, bo wtedy nikt mi nie przeszkadzał nad analizowaniem wszystkiego. Mogłam w spokoju pomyśleć. I z jednej strony takie myślenie było okropnie męczące, ale z drugiej stanowiło dla mnie coś w stylu oczyszczenia.

Po krótkiej chwili wyjęłam swoje kanapki z opiekacza i położyłam je na wcześniej przygotowany talerz. Chwyciłam go do ręki i ruszyłam w stronę schodów, gasząc za sobą światło w kuchni i salonie. Znałam ten dom, jak własną kieszeń, toteż nie potrzebowałam żadnego oświetlenia, bo poruszałam się po nim na pamięć. Po omacku wspięłam się na piętro i wolą ręką pchnęłam drzwi swojej sypialni. Wchodząc do środka, łokciem zaświeciłam światło i przysięgam, że prawie udusiłam się własną śliną. Mój posiłek omal nie wylądował na podłodze. W drzwiach balkonowych, jak gdyby nigdy nic, stał sobie Shane. Tak po prostu. Stał i palił papierosa. Z hukiem odstawiłam talerz na komodę i odchrząknęłam głośno, ale na chłopaku nie zrobiło to żadnego wrażenia.

— Mogę, kurwa, wiedzieć, co ty tu robisz? — warknęłam, zaciskając zęby. — I jak tu do cholery wszedłeś?

— Zostawiłaś otwarty balkon — wzruszył ramionami, po czym odwrócił się w moją stronę i oparł o framugę. — Musimy pogadać.

— Cholera, ty idioto — parsknęłam suchym śmiechem. — Posiadam w domu coś takiego, jak drzwi! — wycedziłam przez zęby i skrzyżowałam ręce na piersi. — I niby o czym pogadać, co?

— O tym, co stało się na festiwalu — odpowiedział bez jakiegokolwiek wyrazu. — Nie myśl, że będę cały czas cię bronił.

W pierwszej chwili myślałam, że mi się przesłyszało. Ale nie. On naprawdę to powiedział. Zrobiłam w jego stronę kilka gwałtownych kroków i spojrzałam w jego niebieskie tęczówki, mrużąc przy tym ze złości swoje oczy.

— Nie prosiłam cię o to, wiesz?! — warknęłam i szturnęłam go palcem wskazującym w tors. — O nic cię nie prosiłam, więc daruj sobie to pieprzenie i wyjdź z mojego domu!

Chłopak odetchnął ze znudzeniem i chwycił mój nadgarstek, na którym dość mocno zacisnął palce. Błądził wzrokiem po mojej twarzy, a ja ciągle wpatrywałam się w jego niebieskie, jak ocean oczy. Dla tych oczu, niejedna dziewczyna dałaby się zabić, gwarantuje. Byly niebieskie, niemalże lazurowe. Po prostu piękne. Zatapiałam się w nich. Czułam jak tonę w głębi tego cholernego oceanu. Zaczynało brakować mi powietrza. To był pierwszy raz, kiedy tak długo staliśmy blisko siebie, a nasze spojrzenia toczyły ze sobą wojnę. Jednak nie pozwoliłam sobie na przegraną. Shane parsknął pod nosem, po czym wypuścił mój nadgarstek z uścisku i pchnął moją bezwładną rękę w moją stronę.

The mess between usUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum