Rozdział 21

312 6 0
                                    

Aaron

Kiedy ją zobaczyłem, coś we mnie drgnęło. Przyszła na walkę i mówiła do mnie. Tak naprawdę dzięki jej słowom udało mi się podnieść, a także wygrać. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje. Szumiało mi w uszach, ociekałem krwią i czułem się fatalnie. Mechanicznie wyszedłem z klatki. Jednym uchem słuchałem tego co mówi do mnie Bruce, ale potakiwałem. Słaniałem się na nogach i potrzebowałem gdzieś usiąść, ponieważ bałem się iż mógłbym się zaraz przewrócić. Też trochę kręciło mi się w głowie.

Na widok Lizzie nieco się uspokoiłem. Szczególnie kiedy lekko mnie objęła, a na moją twarz wpłynął uśmiech. Za bardzo polubiłem tą dziewczynę. I nie wiem czemu to zrobiłem. Nie wiem czemu ją pocałowałem, ale potrzebowałem tego. Potrzebowałem takiego ukojenia. Przez chwilę pomyślałem o Vivian. Jednak wyrzuciłem jej obraz z głowy i skupiłem się na dziewczynie przede mną. Lizzie i ja tylko chwilę porozmawialiśmy przed walką. Normalnie nie przechodziłem tak szybko do rzeczy. To było nasze trzecie spotkanie, a ja poczułem wyższą potrzebę żeby ją pocałować. Więc to zrobiłem bez zastanowienia. Ja. Ona niczego nie zainicjowała. Jednak to nie był mocny pocałunek. Raczej krótki buziak.

Zobaczyłem jak na jej twarzy pojawia się lekki rumieniec, więc musiałem się krzywo uśmiechnąć. Zaczesałem dziewczynie włosy za ucho, a ona wsunęła palce pod moją brodę. Oglądała moją zmasakrowaną twarz. Zerknąłem nad jej głowę. Zobaczyłem tam Antona i Grady’ego. Przyglądali mi się z posępnymi minami. Bruce pewnie teraz odbierał nagrodę. Natomiast ludzie zaczynali się rozchodzić. Może nikt tego nie odebrał tak jak ja, ale walka trwała naprawdę długo. I przez chwilę trzymałem się obaw, że ja tego nie przeżyję. Byłem bliski utraty świadomości. A potem pojawiła się Vivian i zwykłymi słowami przywróciła mnie do rzeczywistości. Dzięki niej jakoś się pozbierałem. Tylko nie wiedziałem po co w ogóle tutaj przyszła.

- Opatrzę cię, Aaron. - odezwała się Lizzie i wyrwała mnie z zamyślenia.

Pomrugałem niespokojnie i lekko pokręciłem głową. Szum w uszach nieco ucichł. Lizzie złapała mnie za poranione dłonie i pociągnęła za sobą. Przedzieraliśmy się przez wychodzący tłum, w stronę zaplecza. Jednak po chwili ktoś zaszedł nam drogę. Postawny facet, łysy, wytatuowany. Musiałem się zatrzymać.

- Możemy porozmawiać? - wymruczał.

Zerknąłem na Lizzie. Bez słów jej przekazałem żeby nas zostawiła. Zrozumiała od razu i odeszła. A ja skupiłem uwagę na mężczyźnie. Kogoś mi przypominał, ale nie potrafiłem określić kogo. Facet jakby czytał mi w myślach.

- Wiesz kim jestem?

Zaprzeczyłem ruchem głowy. Uśmiechnął się do mnie i wyciągnął dłoń, którą po chwili uścisnąłem.

- Robert Evans.

Wtedy mi zaświtało. Wytrzeszczyłem lekko oczy, ale nie na tyle by zauważył moje zaskoczenie.

- Ojciec Vivian. - odezwałem się w końcu. - No oczywiście. Przepraszam, ale trochę czasu minęło i nie poznałem pana.

- W porządku. Ty też już nie jesteś tym dzieciakiem, który prowadził się z moją córką. Ale coś ci powiem, Aaron. - wskazał na klatkę, w której niedawno walczyłem. - Jesteś dobry. Dlatego nie przychodzę tutaj bezinteresownie. Mam dla ciebie propozycję.

- Jaką?

- Moja córka uważa, że nie powinienem, ponieważ i tak się nie zgodzisz, ale chcę spróbować. Przyda mi się ktoś taki jak ty w moich szeregach. Dlatego chcę ci zaproponować dołączenie do nas. To znaczy… do mojego gangu.

Save meWhere stories live. Discover now