Wpis 66

721 45 23
                                    

02.09 Poniedziałek

Otworzyłam oczy i sięgnęłam po telefon, wyłączając budzik. Byłam tak bardzo śpiąca... Na samą myśl o wyjściu spod ciepłej kołderki wolałam zakopać się żywcem.

Budyń łaskotał mnie wąsami po policzku. Słysząc jego chrapanie, postanowiłam, że zdrzemnę się jeszcze na dziesięć minut. Jakimś jednak cudem, dziesięć minut zamieniło się w godzinę.

- Ty jeszcze w łóżku? Spóźnisz się na rozpoczęcie. - obudziła mnie mama rozwieszająca skarpetki na kaloryferze.

- Mam jeszcze dużo czasu, daj człowiekowi pospać.

- Jest za dwadzieścia dziewiąta.

- Wiem wiem, czekaj, która?! - poderwałam głowę z poduszki, przez co Budyń podskoczył, spadając na dywan.

Zerwałam się z łóżka, ściągając w locie białą koszulę z wieszaka i pognałam do łazienki.

- Mamo, gdzie moja spódniczka? - wycisnęłam pastę na szczoteczkę, ledwo przecikając przez rękaw gips na ręce.

- A konkretniej?

- Ta różowa w kratkę. - wskoczyłam w rajstopy.

- Zostawiłaś ją wczoraj na kanapie, masz.

- Co to za hałasy? - tata wyszedł z sypialni, ziewając.

- Zaraz się spóźnię! - spanikowana latałam po mieszkaniu, szczotkując włosy i szukając portfela.

- Chciałbym cię podwieźć córcia, ale dziadek pożyczył nasz samochód.

- Tutaj jest. - mama podała mi portmonetkę truskawkę, więc prędko zajrzałam do środka, upewniając się, czy bilet miesięczny jest na swoim miejscu.

- Lecę, pa. - wybiegłam na klatkę schodową.

- Zawiąż buty! - zawołała za mną mama.

Wyskoczyłam z bloku i pobiegłam na przystanek, wymijając samochody na osiedlowym parkingu.

- Powodzenia pierwszego dnia. - minęłam panią Krysie, naszą sąsiadkę.

- Dziękuję! - pomachałam jej, odwracając się za siebie.

Autobus jeszcze nie przyjechał, więc zatrzymałam się i uspokoiłam oddech.

Na przystanku stały tłumy dzieciaków i nastolatków. Spod ich bluz i kurtek wystawały białe kołnierze.

Każdy odzwyczaił się od porannego wstawania, więc wszyscy chodzili poirytowani, lub stali z grobowymi minami. Kompletnie nikt się nie uśmiechał, a w powietrzu unosił się stres, pośpiech i zmęczenie.

Autobus przyjechał, więc wgramoliłam się do środka, ledwo przepychając się do wolnego skrawka rurki.

Po kilku minutach wyskoczyłam na chodnik, a reszta uczniów pojechała dalej.

Też powinni robić nam rozpoczęcia na takie godziny. Nikt nie musiałby się śpieszyć. Choć wyglądało na to, że tylko ja musiałam. Nikogo innego nie było ani na parkingu, ani przed budynkiem.

Pobiegłam do wejścia i w tym samym momencie zaczęło padać.

Korytarze były puste, a zza drzwi auli dobiegał stłumiony głos dyrektorki wygłaszającej przemówienie.

Nacisnęłam powoli klamkę i uchyliłam drzwi, analizując, którędy się przekraść, żeby nikt mnie nie zauważył.

Namierzyłam loki Kaśki oparte o głowę Adama w przedostatnim rzędzie, więc przecisnęłam się przez szparę w drzwiach i wdrożyłam moją misję ninja.

Dzień o smaku grejpfrutowej oranżadyWhere stories live. Discover now