08.09 Niedziela
Otworzyłam oczy, ale od razu zamknęłam je z powrotem, oślepiona promieniami słońca.
Miałam wrażenie, że moja głowa to dzwon, w który ktoś bez przerwy uderza.
Wyszłam spod kołdry i usiadłam. Rozejrzałam się po sypialni Szymańskiego, a na sam koniec przyjrzałam się drugiej stronie łóżka.
Wspomnienia z wczoraj uderzyły we mnie jak nadjeżdżający tir prowadzony przez bobasa i moje policzki zaczęły żywcem płonąć. Niebiosa święte, jak ja miałam po tym wszystkim spojrzeć mu w twarz?
Wstałam, prawie przewracając się na podłogę. Chyba nigdy nie kręciło mi się tak w głowie.
Wyszłam na korytarz i zeszłam na dół, ściskając barierkę schodów. Przystanęłam w salonie, ale nikogo tam nie było. Dekoder stojący na kominku pokazywał zbliżającą się dwunastą.
Kanapa stała tak jak zostawiłam ją wczoraj w nocy. Większość koca leżała na podłodze, a moje rzeczy były porozrzucane w nogach i przy poduszce.
Czy to znaczy, że oboje spaliśmy na górze?
Próbowałam przypomnieć sobie, co działo się po nabożeństwie pożegnalnym jabłecznika, ale w głowie miałam kompletną pustkę.
Rozsmarowałam dłonie po twarzy, wzdychając z załamania. Moje serducho nie mogło się uspokoić na samą myśl o tym wszystkim.
Wzięłam z kanapy mój telefon i otworzyłam szeroko oczy, widząc kilkanaście nieodebranych połączeń od rodziców i Magdy.
Weźcie ją zablokujcie: Magduś, zakatrupią mnie, wydziedziczą, wyrzucą na bruk. Ratuj mnie!!
Szczypiorek: Już to zrobiłam. Twoi rodzice myślą, że spałaś u mnie.
Weźcie ją zablokujcie: Kocham cię.
Szczypiorek: Jeszcze jedna taka akcja i to ja będę tą, która cię zakatrupi.
Weźcie ją zablokujcie: Miałaś napisać, że też mnie kochasz.
Ściągnęłam sweter i zawiesiłam go na oparciu kanapy. Otworzyłam drzwi balkonowe, potrzebując tlenu i rozsiadłam się z nogami na zewnątrz.
Gdzieś w oddali zaczęły bić dzwony kościelne. Po ulicy jeździły jedynie pojedyncze samochody. Do dachu jednego z nich przymocowane były rowery. Pewnie ktoś jechał na wycieczkę.
Dwie dziewczyny były na spacerze z psami, a elegancko ubrani ludzie wracali z kościoła. Zaraz wyminął ich chłopak ze sportową torbą i zapalił papierosa. Gdy tylko zobaczyłam, że idzie w taki gorąc w bluzie, pomyślałam, że musi być nienormalny.
Usłyszałam, że w holu otwierają się drzwi i po chwili do domu wszedł Szymański z Maksem.
Zsunął z nóg klapki i odpiął smycz od obroży Maksa.
- Już wstałaś?
- Ta... - zastanawiałam się czy moje samopoczucie bardziej wynika z tego, jak irytuje mnie każdy dźwięk, czy ze wstydu jaki czułam.
- Wszystko okej?
- Chyba już na wieki zapomnę co to znaczy „okej".
Szymański wszedł za wyspę kuchenną. Wyjął z paczki dwie kromki chleba i włożył je do tostera.
- Jakoś mnie to nie dziwi. Byłaś w takim stanie, że ledwo stałaś na nogach.
- Błagam, nie rozmawiajmy o tym, bo umrę ze wstydu. - położyłam głowę na kolanach.
![](https://img.wattpad.com/cover/357586160-288-k688721.jpg)
YOU ARE READING
Dzień o smaku grejpfrutowej oranżady
RomanceCzęść 2 książki pt "Poranek o zapachu waty cukrowej"