Wpis 73

547 37 5
                                    

09.09 Poniedziałek

- Możesz go po prostu podnieść? Stoimy tu już pięć minut. - Magda niecierpliwiła się nade mną z parasolem.

- Ale on nie ma skorupki, jak mam to zrobić?? Jest cały obślizgły, błee...

- Laska, podważ go zeszytem, albo kartką. - Anka opierała się o barierkę kładki, pod którą pędziły samochody, a na jej rudej czuprynie lądowała mżawka.

W naszą stronę ruszył tłum, który dopiero co wspiął się po schodach. Nie wiedząc co zrobić, padłam w panice na beton, osłaniając ślimaka własnym ciałem.

Ludzie wymijali mnie ze zmarszczonymi czołami.

- Co wy robicie? - przed nami zatrzymał się Adam, a zaraz obok niego Kaśka.

- Ona próbuje upolować składniki na francuską kolację, a my wdychamy rześkie aromaty spalin. - Anka zaciągnęła się powietrzem.

- Zgłupiałaś, takie paskudztwo chcesz ratować? - Kaśka chwyciła ślimaka i się zamachnęła.

- Czekaj! - wychyliłam się za barierkę, łapiąc go w ostatniej sekundzie, nim wylądował pod kołami samochodów.

- Oszalałaś?! - Magda pociągnęła mnie do tyłu za spódniczkę, przez co obie się przewróciłyśmy.

- O fuuuuuj! - zerwałam się na nogi, przekładając ślimaka z jednej ręki do drugiej i pognałam w dół schodów.

Odłożyłam go na trawę i z grymasem przyjrzałam się swoim dłoniom. Były cale lepkie od śluzu.

- Aż się prosi, żeby uścisnąć komuś dłoń. - Anka pojawiła się za moimi plecami z wyszczerzem.

- Masz, wytrzyj ręce. - Magda podała mi mokre chusteczki.

- Ty ślimaczy zamachowcu! - wystawiłam przed siebie paluch oskarżeń i zarzutów.

Kaśka wywróciła oczami.

- Ruszcie się, bo się spóźnimy. - chwyciła Adama za rękę i oboje nas wyprzedzili.

Pożegnałyśmy Magdę, która pędziła na matematykę i usiedliśmy na ławce przed naszą klasą.

Wyciągnęłam z plecaka kartonik soku i książkę o opętanym przez złe demony karpiu zamieszkującym wannę. Rodzina, która chciała go usmażyć, nie wiedziała jeszcze, że to ona skończy na wigilijnym stole.

- Czytasz świąteczną książkę we wrześniu? - Anka przyssała się do słomki wbitej w mój sok.

- Była na promocji w markecie. Nie wytrzymałabym do grudnia. - wsadziłam do buzi słomkę, za nim wszystko mi wypiła.

- Czy ta ryba odgryza bobasowi głowę? - Grzesiek przyjrzał się okładce i się skrzywił.

Gabryśka z Małgośką stały przy oknie i podekscytowane piszczały, patrząc w ekran telefonu.

- Co oglądacie? - wysiorbałam resztkę soku.

- Nasza ulubiona piosenkarka ma dzisiaj urodziny. Z tej okazji wrzuciła nagrania ze swojego koncertu. Do tej pory wszystkie były dostępne tylko do kupienia na płycie.

- Jaka piosenkarka? - stanęłam obok nich.

Przed mikrofonem stała piękna blondynka, a każda melodia, która wydostawała się z jej ust, była jak niebiosa dla uszu. Wokół niej unosiły się świecące chmury, a tysiące osób pod sceną kołysały się w rytm muzyki, ściskając parasole, które chroniły ich przed deszczem. Jeden z fanów prawie wspiął się na scenę, wyznając jej miłość wniebogłosy, ale ochroniarze w czas go zatrzymali.

Dzień o smaku grejpfrutowej oranżadyWhere stories live. Discover now