Rozdział 5

667 68 21
                                    

Wilkus jak mnie przestraszył tak stał nade mną co jakiś czas rechocząc ochoczo, widząc jak drgam mocniej przy jego najmniejszym ruchu. W między czasie jeszcze warczał i mówił do mnie rzeczy, których kompletnie nie rozumiałam. Byłam naprawdę przerażona, a z każdą minutą płuca odmawiały mi coraz bardziej, a małe kropelki krwi na moich dłoniach zaczęły zmieniać się już w kałużę. Coraz to nowe łzy zaczęły pojawiać się w moich oczach przez co nawet nie widziałam co zbieram. Huk wybudził mnie z transu przerażenia w jakim tkwiłam. Podniosłam momentalnie wzrok łapiąc kontakt z królem wilkusów, który od razu spuściłam. Już nie miałam szans na uniknięcie konsekwencji związanych ze skrzywdzeniem wilka. Przymknęłam oczy.

- Relinquere.* – jego spokojny ton głosu przerażał mnie jeszcze bardziej. – Dixi, omnes relinquo!** – Ryknął po chwili ciszy. Miałam zamknięte oczy, kuląc się na ziemi jeszcze bardziej. Czułam jak prawie mdleje ze strachu. Dotarły do mnie szmery, szuranie butów i szepty oddalające się z każdą chwilą coraz bardziej. Pozostała cisza, jednak nie na długo.

- Otwórz oczy. – Prosty rozkaz i natychmiastowe wykonanie. Ponownie zaklął mnie w swoich oczach. Kiedy wyciągnął rękę w moją stronę drgnęłam gwałtownie do tyłu, a dopiero później widząc, że nie ma złych zamiarów, przyjęłam jego dłoń. Złapałam go na tyle delikatnie żeby nie pokaleczyć siebie jeszcze bardziej. O dziwo bezboleśnie podniósł mnie i oparł o blat, obracając moje dłonie w swoich rękach. – Nie powinni byli tego robić. – Nie podnosił swojego wzroku, cały czas patrząc na moje dłonie.

- Proszę nie rób mi krzywdy. – Zapłakałam po cichu, próbując mu się wyrwać.

Podniósł na mnie wzrok i przyglądał mi się głęboko. Puścił. Odsunął się kawałek pokazując bym poszła pierwsza. Byłam niepewna w swoich ruchach, mimo wszystko zaczęłam kierować się do tylnych drzwi. Król wilkusów podążył za mną. Mój dom sam otworzył mi smutno drzwi. Zaraz po wyjściu zatrzymałam się na chwilę. Wokół mojego domu stała cała masa namiotów, nie było czuć w powietrzu świeżości a jedynie siarkę i dodatkowo kraina straciła wszystkie żywe kolory. W moich oczach zagościły łzy.

- Cóż tym razem wywołało twoje rozgoryczenie. – Przelotnie spojrzałam w jego stronę, niemal od razu kierując się w stronę źródła, które zaczynało się pod moim oknem.

Tak naprawdę nie do końca byłam pewna czy samo w sobie było magiczne, ale dobrze w nie wierzyłam. Już dawno zauważyłam, że jeżeli naprawdę w coś wierzysz to tutaj, to się spełnia. A od kiedy je ujrzałam podjęłam decyzję, że to źródło jest magiczne i leczy wszelakie rany, oprócz serca. Gdyż nie wiem czy wiecie, ale serce może wyleczyć tylko drugie serce. Tak więc ze spokojem włożyłam tam dłonie, które nagle przestały krwawić, a rany zniknęły tak jakby nic się wcześniej nie stało. Wpatrywałam się jeszcze chwilę w taflę wody i stwierdziłam, że mu odpowiem na wcześniejsze pytanie.

- Porusza mnie to, że to naprawdę wspaniała kraina, emanująca ciepłem i dobrocią. A czasami kiedy zamkniesz oczy to usłyszysz jak oddycha. Jednak z jakiegoś powodu wy niszczycie to wszystko dla własnej korzyści. – Wciąż nie podnosiłam na niego wzroku.

- To źródło leczy wszystkie rany? – Zapytał kucając obok mnie, prawdopodobnie próbując zmienić temat. Pokiwałam twierdząco głową, wiedziałam że mi się przygląda. A kiedy wyciągnął dłoń w stronę źródła dopiero na niego spojrzałam. Na ręce miał widocznie głęboką, ropiejącą ranę, a ja dokładnie przypatrywałam się jak z syknięciem wkładał ją do wody i nic się nie stało. Zdezorientowany spojrzał mi prosto w oczy nie rozumiejąc.

- Niszczysz krainę, o której nie masz pojęcia. Wszystko tu jest magiczne pod warunkiem, że wierzysz. Gdybym mogła bym już dawno stąd uciekła, gdyż by mi pomogła. Jednak zaczęła się chować od kiedy tu jesteście. – Mój głos słabł z każdym słowem, które wypowiadałam. Jednak mimo tej niepewności pojawił się we mnie nagły przypływ odwagi i bez pytania wstałam i łapiąc za metalową miskę, która leżała na parapecie, ruszyłam w stronę zieleniaka.

Pomimo tego, że dawno do niego nie doglądałam zioła wciąż utrzymywały się w dobrym stanie. Kto wie? Może to mój dom chciał je utrzymać jak najdłużej i podlewał je w tylko sobie znany sposób. Zbierałam wszystkie potrzebne mi zioła do miski, nie przejmując się Wilkusem, który bacznie mi się przygląda. Następnie skierowałam się do domu, zaszywając się w kuchni. Odłamki szkła i krew gdzieś zniknęły przez co mogłam się skupić na robocie. Odsączyłam rośliny i przerzuciłam je do młynka, zaczynając je natychmiast mielić wraz z miodem i suszoną pokrzywą. W nieręcznym milczeniu mężczyzna podążał za mną.

- Gdybyś był zwykłym człowiekiem – mówiłam gdyż wiedziałam, że na pewno mnie słucha – ta rana by cię już dawno zabiła. – Warczałam sama do siebie.

Ogromny przebłysk dobroci pojawił się we mnie i zdecydowałam, że muszę mu z tym pomóc. Rana wyglądała okropnie. Była dość głęboka i cała zaropiała, a na pierwszy rzut oka widać było, że mężczyzna musiał męczyć się z nią już jakiś czas. Kiedy wszelakie zioła zmieniły się w lepką papkę uniosłam wzrok na mężczyznę. Jego wzrok był nieodgadniony. Patrzył na mnie po prostu przeszywającym spojrzeniem, ale nie wiedziałam co może myśleć w tym momencie.

- Proszę usiądź. – wskazałam na miejsce po drugiej stronie blatu. Mężczyzna o dziwo wykonał polecenie w ciszy.

Chwilę później złapałam za jego dłoń i niemo patrząc mu w oczy spytałam o zgodę. Kiwnął mi głową jako pozwolenie. Przyglądałam się ranie jeszcze trochę, tak by wiedzieć jak to wszystko wygląda. Nie chciałam zrobić mu większej krzywdy niż miał tak więc delikatnie zamoczyłam kawałek bawełnianego materiału najpierw w wodzie. Przygryzłam wargę kiedy pierwszy raz przyłożyłam go do rany. Żeby dobrze oczyścić to miejsce musiałam pozbyć się całej ropy, a ta natomiast była przyczepiona do rozcięcia. Rozlepienie tego naprawdę musiało go boleć. Oczyszczałam te ranę słysząc co chwilę jego syknięcia. Zerkałam co jakiś czas w jego stronę jednak ten unikał mojego spojrzenia. Prawdopodobnie jego duma nie pozwalała mu się przyznać jak bardzo go to boli. Jednak ja i tak wiedziałam. Odetchnęłam z ulgą kiedy całe resztki tej obrzydliwej krwi zniknęły z rany. Potem delikatne przyłożyłam maść na jego ranę i owinęłam bandażem. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Potem bez słowa odeszłam żeby posprzątać bałagan jaki powstał. Kiedy czyściłam wszelakie miski z mojego zlewu doszedł do moich uszu jego głos.

- Jutro wyjeżdżam stąd na parę godzin. Nie narażaj się im, bo nie będę mógł ci pomóc. Dom jest twój. – Kiwnęłam jedynie głową. Słyszałam jak kieruje się w stronę drzwi i kątem oka jeszcze zobaczyłam jak przystaje. Podniosłam na niego wzrok. – Dziękuję.

Uśmiechnęłam się.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

*wyjść

*Powiedziałem, wszyscy wyjść!

Witajcie drogie misie. Mamy środę ( bardzo wczesną środę haha )

Oto jest wyczekiwany przez was rozdział 5 ( chociaż i tak was rozpieszczam ). Cieszę się, że jest was coraz więcej. Stawiam wam więc wyzwanie - 30 gwiazdek pod tym rozdziałem i...

Wstawiam od razu następny rozdział niezależnie od tego kiedy je wbijecie <3

Bądźcie zdrowi i do usłyszenia. 

But you belong to me - VincentWhere stories live. Discover now