Rozdział 10

677 64 37
                                    

Wilkusy widząc jak ich władca wychodzi z domku zaczęły zbierać z ziemi swoje ostatnie rzeczy, a jeszcze inne dosiadały swoich rumaków. Do jednego z karych koni podprowadził mnie również Vincent. Od owego zwierzęcia również starałam się odsunąć nieznacznie jednak mężczyzna złapał moją dłoń i nakierował na grzywę zwierzęcia. Widząc jednak jak zadrżałam pod jego dotykiem cofnął swoją rękę. Pogłaskałam niepewnie zwierzę. Nigdy nie widziałam konia z bliska jednak w Warszawie czy tutaj słyszałam o nich pozytywne historie, jak i te które obrazowały je jako bardzo niebezpieczne zwierzęta. Nic dziwnego więc, że się obawiałam.

- Jeżeli wyczuje, że się obawiasz sam będzie się bał. – Przez ramię podniosłam wzrok na wilkusa.

- Nie potrafię nawet na nim jeździć, skąd będę wiedzieć co robić. – Mężczyzna zaśmiał się, przez co mogłam ujrzeć kły w jego buzi.

- Całe szczęście, że to ja będę nas prowadził. – Zaśmiał się, a później kucnął przy zwierzęciu składając ręce w koszyczek. – Wskakuj. – Zachęcił mnie, a ja mimo wszystko stałam w miejscu nie będąc przekonana co do tego pomysłu. – Będę na jego grzbiecie razem z tobą, nic ci się nie stanie. – Zapewniał myśląc, że nie chcę wsiąść na konia przez to, że się boję. Owszem bałam się zwierzęcia, ale to nie to mnie tak blokowało, a świadomość, że będę jechała zaraz obok niego.

Nim jednak zdążyłam podjąć jakąś decyzję mężczyzna podniósł mnie w swoich ramionach i usadził na konia. Zwierzę z lekka się poruszyło przez co mimowolnie zacisnęłam dłonie na jego szyi. Wilkus w tym czasie przyglądał mi się trzymając przy tym konia. Poklepał go po szyi.

- Widzisz nie ma się czego obawiać. Będę tuż za tobą. Możesz śmiało się trzymać jego grzywy, koń nie posiada tu czucia i nie będzie go bolało jeżeli wyrwiesz kawałek przez przypadek. Gdybyś się również zsuwała proszę poinformuj mnie szybciej. – Mówił jak zaklęty patrząc mi prosto w oczy, upewniając się czy na pewno go słyszę. Pokiwałam głową.

Nim się spostrzegłam Vincent znalazł się tuż za mną. Wiedziałam, że będziemy siedzieć blisko siebie. Sytuacja jednak obrazowała się trochę inaczej. Dosłownie przylegałam do torsu mężczyzny dodatkowo kiedy złapał za wodze owijał m mnie również swoimi ramionami. Byłam wręcz praktycznie otoczona jego ciałem. Drgnęłam kiedy koń ruszył mocniej zaciskając palce na jego grzywie. Wysunęliśmy się na sam przód a reszta wilkusów ruszyła za nami. Początkowo jechaliśmy powoli, stępem i po jakimś czasie doszłam do wniosku, że przejażdżka konna potrafi być całkiem przyjemna. Nikt się nie odzywał a wokół było słychać jedynie odgłosy lasu i stukot kopyt. Łapałam się na tym, że co chwilę przymykałam oczy starając się rozkoszować tą chwilą. Wśród takiej rozkoszy nawet udało mi się zapomnieć o moim towarzyszu tej podróży. Wszystko na pewną chwilę przestało mnie tak stresować.

Spokój jednak nawet w najpiękniejszej bajce nie może trwać długo. Kiedy ta straszliwa ciotka Vincenta podjechała koniem tuż obok nas, poczułam jak oddech mi przyspiesza, a ja mimowolnie kulę się i zaczynam drgać. Panicznie się jej bałam, a wspomnienia poprzedniego wieczora uderzały we mnie raz po raz. Król Wilkusów widząc to nachylił się nade mną w tan sposób by całą moją osobę zakryć swoim płaszczem.

- Nie obawiaj się. Jestem tutaj. – Wyszeptał mi do ucha.

Zamknęłam się na cały świat wokół. Byłam wdzięczna Vincentowi za to. I chociaż był jednym z moich oprawców to mimo wszystko zrobił mi jak na razie niewielką krzywdę i wciąż zapewniał mnie, że nie zaznam następnej. Więc chociaż na chwilę starałam się uwierzyć w te iluzję i przestać się obawiać. Chociaż na chwilę. Emocje ostatnich dni, późna godzina, ciepło płaszcza i bujanie konia sprawiły, że opadłam z sił i nawet nie pamiętam kiedy odleciałam w ramiona Morfeusza.

Przebudził mnie krzyk. Nawet nie krzyk, brzmiało to jak złowieszczy ryk, który roznosił się po okolicy raz po raz zaczynając się od nowa. Wygramoliłam się spod płaszcza króla i rozglądając się po okolicy zauważyłam jak każdy z wilkusów po kolei wydobywa z siebie przerażające dźwięki. Odkrycie co ich do tego nakłania zajęło mi chwilę, tylko dlatego, że właśnie wdrapywaliśmy się po skarpie a po naszej prawej stronie rozciągała się szeroka rzeka. Być może ta sama, która mieściła się niedaleko mojego lasu. Falowała delikatnie, a wszechobecna wokół flora wręcz emanowała kolorami. Dodatkowo zachodzące słońce rzucało na taflę różowy połysk. Odetchnęłam głęboko. Słysząc po chwili śmiech za plecami odwróciłam się, żeby spojrzeć Wilkusowi w oczy. Vincent zatrzymał konia i dopiero spostrzegłam, że byliśmy ostatni w tym całym tłumie.

- Możesz popatrzeć dłużej jeśli chcesz. – Wytłumaczył się, dodatkowo zachęcając mnie do ponownego podziwiania widoku.

Nigdy nie zwątpiłam w to, że ta kraina była przepiękna. W tym momencie na chwilę pożałowałam, że nigdy nie chciałam podróżować wraz z krasnoludami. Dla takich widoków przeszła bym każdą górę i rzekę. I wzdychałabym później we wspomnieniach za tymi miejscami. W takich chwilach coraz bardziej zapominałam tęsknić za Warszawą, gdyż takich widoków i nigdzie na świecie nie zastanie nikt. Błądziłam oczami po całym krajobrazie smakując go coraz bardziej, ciemne lasy kontrastowały z prześlicznym niebem a ja wzdychałam jeszcze bardziej.

- Wspaniałe. – wyszeptałam sama do siebie, czując jak przez moje całe ciało przechodzą dreszcze swego rodzaju podniecenia.

- Muszę przyznać ci rację. – podskoczyłam z lekka zapominając w całym zachwycie o obecności króla wilkusów. Spojrzałam na niego przez ramie z zapytaniem na twarzy. Mieszkał tu przecież całe życie z pewnością widział to nie pierwszy raz, a nie sądziłam by miał w sobie tyle wrażliwości by ta magia wzbudzała w nim natchnienie z każdym razem, gdy stawał z nią twarzą w twarz. Nie odważyłam się jednak zapytać. Przez pewien czas było tak dobrze, więc nie zamierzałam tego psuć. Skąd jednak mogłam wiedzieć, że i bez mojego pytania mężczyzna i tak zna moje myśli. Odwrócił ode mnie wzrok patrząc z powrotem na zachodzące słońce. – Widzę tę krainę po raz pierwszy. – Wyznał, a ja mimowolnie wyostrzyłam słuch. – Kraina wilkusów wygląda inaczej. Od śmierci mojego Dziada panuje tam tylko mrok i żałoba. Śmiem sądzić, że wyglądała zwyczajnie gdyby nie ta straszliwa strata. – Wziął oddech jakby miał mi coś jeszcze wyznać, jednak zatonął w jakiejś retrospekcji i kiedy się z niej otrząsnął, spojrzał na mnie w milczeniu i bez słowa ruszył konia. Nie śmiałam go pytać, jeszcze nie teraz. Jednak wiedziałam iż jest to nieuniknione.

Jednak dowiem się co skrywasz w sobie Vincencie i postaram cię z tego uwolnić.

 

Witajcie misie!

To już ostatni dzień tego maratonu. 

Teraz wracam do mojego intensywnego życia więc będę miała mniej czasu na wattapada także zobaczymy jak to będzie. Póki co mogę wam życzyć miłego dnia, zaprosić na moją drugą książkę i do zobaczenia w środę <3

Trzymajcie się  i bądźcie zdrowi misie. 

But you belong to me - VincentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz