Rozdział 9

658 61 34
                                    

Czy pobudka w takim miejscu i o takim czasie może okazać się spokojna i nie być paradoksem? Nie jestem do końca pewna mimo wszystko pobudka w spokoju we własnej sypialni i nie będąc otoczona wilkusami była na swój sposób przyjemna. Dodatkowo nie czułam bólu na plecach. Odważyłam się po nich przejechać dłonią i nie poczułam żadnego wybrzuszenia czy wyżłobienia. Ktoś kto mnie wyleczył musiał być bardzo utalentowany gdyż rany, które te stwory zrobiły mi dnia poprzedniego były wyjątkowo głębokie i ciężkie do wyleczenia w jedną noc, a mimo wszystko miałam czyste plecy. Odetchnęłam z ulgą, chociaż jeden ciężar został zdjęty z moich ramion. Ponadto byłam sama w pomieszczeniu i jedynie widok namiotów za oknem potwierdzał mi, że ta samotność nie jest jedynie snem, a te potwory wciąż czekają gdzieś tam nagle.

Kochałam te krainę od pierwszego dnia, gdy tylko moja noga tu stanęła i nie wierzyłam, iż cokolwiek mogło to we mnie zmienić. Znaczącą różnicą jednak było to, że jeszcze wtedy nie zaznałam tu od niej żadnej krzywdy a każdy dzień był taki jaki sobie tylko wymarzyłam. Wielokrotnie zaskakiwałam samą siebie i ośmielałam się głośno mówić, że to miejsce, które wielu może spotkać jedynie we śnie. A ja jednak byłam tutaj, w osobie i to w prawdziwym życiu. Po raz pierwszy jednak zapragnęłam stąd odejść, zniknąć, a nawet powrócić do Warszawy. Wszystko by ten koszmar się skończył.

W przepięknej krainie wciąż jednak pozostawałam jedynie człowiekiem i miałam swoje potrzeby. Także z ogromnym pokładem odwagi i zlepkom niepewności skierowałam się w stronę schodków by znaleźć coś do jedzenia. W domu panowała cisza, ale była ona przyjemniejsza do zniesienia dzięki mieszkaniu. Czułam rozchodzące się ciepło co sprawiało, iż miałam wrażenie, że chociaż moja chata jest w tym wszystkim ze mną i próbuje mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze jakkolwiek wielkim kłamstwem by to nie było. Spokój mojego ducha nie trwał jednak długo. Początkowo myślałam, że jestem tutaj sama, a kiedy jednak znalazłam się w głównej izbie zastygłam w przestrachu. Jeszcze większym niż odczuwałam przy naszym pierwszym spotkaniu.

Vincent

Pomimo tego, że posiadał imię wydawał się całkiem nieludzki. Być może dlatego, że robił wszystko bez mrugnięcia okiem, a cała ta plaga stworów działała pod jego rozkazami w imię jakiejś zemsty. Kiedy tak stał i wpatrywał się nieprzerwanie w moje oczy wydawał się być jeszcze straszniejszy niż przy naszym pierwszym spotkaniu i nieumyślnie przełknęłam głośno ślinę. Dłonie schowałam za plecami i miałam ochotę jak najszybciej zamknąć się z powrotem w moim pokoiku, jakby miał mnie przed nimi uchronić. W obliczu obecnych zdarzeń nie mogłam patrzeć na nich jak na zwykłe stworzenia. Wiedziałam, że stoję oko w oko z bestią, która może wyrządzić mi o wiele więcej krzywdy niż ta, którą zaznałam dnia poprzedniego. Wilkus widząc chyba moje zamiary ucieczki drgnął nieznacznie.

- Nie obawiaj się mnie. – wypowiedział ze spokojem. – Moi ludzie nie działali pod moimi rządami i nigdy nie powinni byli tego robić. – Pomimo jego słów wciąż stałam spłoszona. – Za godzinę wyruszamy, weź kąpiel i nasyć się, czeka nas długa droga. – Poczułam jakby moje serce ponownie się złamało.

- D – d – dlaczego mam się udać z w – w – wami tam gdzie wyruszacie? – W moich oczach stanęły łzy. Ohh zdecydowanie za dużo przepłakałam przez ten czas. – Nie dość już wyrządziliście szkód w moim domostwie. – Dosłownie jak mała dziewczynka. Vincent nie miał żadnych emocji na swojej twarzy po prostu się we mnie wpatrywał. I patrzył jak płaczę, jak wyrzucam z siebie ogromny żal i smutek.

Ależ skąd ten żal w tobie dziecino?

- Mogę ci obiecać, że nie spotka cię żadna krzywda u mojego boku. Po tej wielkiej wojnie odprowadzę cię do tego domu. – wystawił w moją stronę dłoń tak bym miała ją przyjąć. Pokręciłam jedynie przecząco głową, nie mogąc z siebie wydusić choćby słowa. Będąc tak przerażoną zaistniałą sytuacją. Miałam nagle zostawić moje poprzednie życie i zapomnieć o krzywdzie jaką wilkusy mi wyrządziły i jechać z nimi dalej z własnej woli? A jeżeli chcieli mnie wykorzystać do zemsty. – Według prawa wilkusów jesteś albo z nami albo przeciwko nam.

- Nie prosiłam się o taki wybór. – Miałam ochotę z nim zawalczyć chociaż o namiastkę własnego wyboru w tej sprawie, choćby za cenę życia. Nie zamierzałam być po stronie potworów, które niszczyły te krainę.

- I nie kazał bym ci go podejmować, gdyby nie chcieli cię zabić. – Zdawał się już robić lekko zdenerwowanym. – Rozsądnym więc byłoby pójście ze mną, dopóki zapewniam ci bezpieczeństwo. – Jego oczy spojrzały na mnie hardo. A ja mimowolnie musiałam się tutaj poddać.

Wyobrażenie własnej śmierci w obliczu walki o godność wydawała się być czymś niezwykłym. Tak śmierć z rąk swoich oprawców w tak prosty sposób, brzmiała tak marnie i nędznie. Przełknęłam na powrót głośno ślinę i opuściłam swój wzrok. Wciąż wierzyłam w to, że Mędrek wymyśli sposób jak mnie stąd uwolnić. Równie dobrze prawdopodobnie miałam udać się z nimi do ostatecznego celu, czyż więc nie mogłam liczyć na pomoc ze strony samego Pana Kleksa. Rozpaczałam przez chwilę nad swoim własnym losem tylko po to by i tak się poddać. Nie chciałam jeszcze umierać, a tam gdzie mieliśmy się w końcu znaleźć mogli mnie uwolnić. Takim więc sposobem zdecydowałam się zgodzić na propozycję Vincenta, nie znając jej konsekwencji.

- To dobra decyzja. – Skinął na mnie głową. – Zrób więc to o co cię prosiłem, będę tu na ciebie czekał.

Tak więc mimowolnie będąc ogromnie spiętą przygotowałam sobie śniadanie, które zjadłam w krepującej ciszy, a później udałam się na kąpiel, która z lekka mnie uspokoiła. Cokolwiek mnie teraz nie czekało musiałam być spokojna i zachować czujność. Z jakiegoś powodu znalazłam się w szeregach wroga wszystkich stworzeń w tej krainie i nie zamierzałam z tego nie skorzystać. Każda pozyskana informacja mogła być przydatna w późniejszej walce. Takim więc sposobem zaakceptowałam swój los i stanęłam przed Wilkusem, grubo ubrana i okryta płaszczem.

Vincent uchylił mi drzwi. Postawiłam pierwszy krok, a później od razu go cofnęłam. Na zewnątrz nie stały już namioty czy ogniska jakie pozostawiły po sobie wilkusy, natomiast cała ich chmara stała pod moimi drzwiami i się we mnie wpatrywała, jednak to nie one mnie tak przeraziły. Widok jednookiej wilkuski przyprawiał mnie wręcz o mdłości i atak paniki. Cofając się wpadłam na klatkę piersiową króla wilkusów i krzyknęłam nieznacznie, chcąc się od razu odsunąć. Jego mocna ręka mi jednak na to nie pozwoliła i przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie.

- Nie bój się. Nie pozwolę by ktokolwiek zrobił ci tu krzywdę. – wyszeptał mi prosto do ucha.

A ja chcąc czy nie chcąc musiałam chociaż spróbować uwierzyć w jego słowa –

Nie pozwolę by ktokolwiek zrobił ci tu krzywdę. 


Hejka misie <3

Stwierdziłam, że jednak wstawię wam rozdział i dzisiaj i jutro, bo gdy wrócę do szkoły to już naprawdę rozdziały będą tylko w środę więc nacieszcie się tym ile tylko możecie <3 

Uwielbiam was. 

But you belong to me - VincentWhere stories live. Discover now