Czarna walizka

1.1K 54 23
                                    

Aron

Gabinet ojca zawsze był dla mnie zakazany. Miał on jednak coś co mnie do niego ciągło. Może była to duża liczba broni a może kompletnie co innego. Jednak zawsze wejście było tam utrudnione przez Steva. Ochroniarz stał przed gabinetem jakby od tego zależało jego życie. Nigdy dlatego nie udało mi się tam wejść ale dzisiaj był dzień w którym go nie było. Tata nie miał głowy do papierów więc nie potrzebował kolejnego ochroniarza w domu.

Przemknąłem przez długi korytarz aż natrafiłem na właściwe drzwi. Otworzyłem je i moim oczom ukazało się mroczne pomieszczenie. Skórzany fotel taty stał pusty więc wskoczyłem na niego i poczułem jego wygodę. Ale nie to mnie interesowało a dwie inne rzeczy. Cygaro, broń i Whisky. Dobra to jednak trzy.

-Gdzie to może być..?-Pytałem sam siebie rozglądając się po szafkach.

Połowa z nich była zawalona papierami i pojedynczymi banknotami więc zagarnąłem je do siebie. U mnie w końcu się nie zmarnują i będą bezpiecznie. Gdy w końcu napomknąłem na szufladę z dużym czerwonym, skórzanym pudełkiem wiedziałem że to cel moich łowów.

Otworzyłem je a moim oczom ukazało się osiem cygar. Wziąłem jego do ręki i siadając jak jakiś szef mafii odpaliłem je. Zaciągnąłem się dymem i...zacząłem kaszleć.

Uspokoiłem się po jakiś dwóch czy trzech minutach ale czynność powtórzyłem. Tym razem z mniejszym zaciąganiem. Dym owiał moje płuca a potem opuścił je wraz z dwu tlenkiem węgla. Gdy to zaczęło mnie już nudzić wstałem i podszedłem do szafki z alkoholami. Wziąłem jedną szklankę i butelkę po czym nalałem trochę trunku. Wziąłem łyk i skrzywiłem się na smak. Myślałem że ojciec ma lepsze gusta co do drinków ale dużo się myliłem. Odłożyłem to tak szybko jak wziąłem i przetarłem usta rękawem bluzy.

Nie miałem już co robić w tym gabinecie bo broń była w sejfie do którego kodu nie znałem. Jak na razie...

Anja

Lissy opuściła szpital już dwa dni temu. Dochodziła do siebie po przeżyciach związanych z porwaniem i próbą zabójstwa a ja wraz z nią. Tego dnia miałam w planach udać się z dziewczynami i dziećmi na jakiś fajny wypad w formie rozluźnienia. Pogrzeb Sky był dla każdego ciężki ale nie mogliśmy całe życie rozpaczać nad tym że jej nie ma. Will i Vincent pogodzili się już z tym za to z świętą trójcą było gorzej. Przejmowali się na tyle zdrowiem Hailie jak i śmiercią swojej siostrzenicy że zaniedbywali własne rodziny.

-Anja?- Martina wyrwała mnie z rozmyślań.

-Tak?

-Jedziemy do Katie, chodź.

-Już. Lissy!

Zawołałam córkę a sama udałam się po Michiego do pokoju obok.

-Wszystko  dobrze? Wydajesz się nieobecna.

-Yhm...martwię się o was po prostu. Chłopcy nie najlepiej znoszą te zdarzenia.

-To ich najbliższa rodzina.

-Teraz wy jesteście ich najbliższą rodziną. Tony ma dziecko które ostatnio oparzyło się przez jego nieuwagę a on jeszcze na nie nawrzeszczał, Shane zamknął się w sobie i nie wychodzi z klubu bokserskiego, a Dylan cały czas siedzi na siłowni i nie widać go nawet w kuchni.

-Mają swoje sposoby na odstresowanie...

-Martina, nie chce być nie miła ale jesteś ślepa w tym wypadku. Ja rozumiem że można przeżywać śmierć Sky bo mi samej jest z tym ciężko ale nie olewam przy tym Vincenta, nie pozwalam na to by Lissy stała się krzywda i nie jestem cały czas poza domem bo mam problem.

-Może wolą to w samotności przeżywać...

-Martina błagam cię. To widać na kilometr że oni sobie z tym nie radzą. Zaraz wplączą się w takie bagno że stracą was. A wtedy to już w ogóle będzie tragedii więcej niż pozytywnego życia.

-Ale co ja mam zrobić z Dylanem? Wiesz jaki on jest.

-Pogadać z nim, zaproponować spędzenie razem czasu, seks czy planowanie ślubu.

-Stwierdził że...on nie wie czy chce ślubu...

-Japierdole. -Wymsknęło mi się to mimo wolnie. -Lissy nie mów tak.

Nawet nie zauważyłam że dziewczynka stała przy mojej nodze i patrzyła swoimi niebieskimi oczami na mnie z przerażeniem.

-Dobze.

-Dobra jedziemy bo to sensu nie ma.-Stwierdziła Martina kierując się do drzwi.

***

-Hejka!-Katie przywitała nas w drzwiach.- Zapraszam.

-Hej.

-Siemka.

Weszliśmy do środka i od razu rzuciła mi się w oczy duża czarna walizka i torba z której wystawał pluszowy  miś.

-Co to?

-Rzeczy Isy.

-Co?

-Tony...jakby nie chce ich widzieć.

-Wyrzucił je!? Trzy miesięczne dziecko i Ise!?

-Yhm...

-Japierdole! Dzwoń do niego.- Rozkazała Martina a Katie grzecznie wykonała polecenie.

Rodzina Monet-Santan tom 2Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt