ROZDZIAŁ TRZYNASTY

1.9K 218 39
                                    

GRACE

Długa biała sukienka w stokrotki przylegała do mojego ciała na kształt drugiej skóry. Jej zwiewny dół unosił się i opadał pod wpływem wiatru zaś kawałki usychającej trawy przyczepiały się do lnianego materiału niczym rzep. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało. Nie, kiedy trzymałam dłoń mamy. W końcu z nią przy boku wszystko wydawało mi się lepsze i o wiele prostsze.

— Wiedziałam, że wyrośniesz na dobrą dziewczynę. — Ciepły i kojący głos otulił moje uszy niczym najpiękniejsza w świecie melodia. — Jesteś piękna, zaradna i niesamowicie zdolna. Nawet nie wiesz, jak bardzo dumna z ciebie jestem, kochanie.

— Nie jestem dobra. — odpowiedziałam cicho. — Ostatnio coraz częściej popełniam błędy...

— Każdy z nas je popełnia, Grace. — kobieta ścisnęła jeszcze czulej moją dłoń. — Każdy, wiesz? Ja także.

— Czy zajście ze mną w ciążę w tak młodym wieku też nim było? — spytałam z zainteresowaniem, choć szczerze mówiąc nie wiedziałam, dlaczego takie pytanie w ogóle opuściło moje usta.

Byłam... ciekawa?

A może ciągle zastanawiałam się nad tym, czy Sam miałaby lepsze życie, gdybym nie pojawiła się na świecie? Może nie musiałaby poświęcać wszystkiego dla wychowania córki a jej serce nie zostałoby boleśnie złamane przez człowieka, którego powinnam nazywać ojcem a który porzucił mnie jeszcze zanim się urodziłam?

— Nie. Nawet jeśli wszyscy dookoła myśleli, że nim jest to zawsze podkreślałam, że w takim razie był to najpiękniejszy błąd jaki popełniłam w życiu. — odparła.

Odwróciłam się przez ramię i posłałam mamie łagodny uśmiech. Jeden z tych, którymi obdarzałam wyłącznie ją. Prawdziwy i beztroski. Taki, jaki po jej śmierci już nigdy więcej nie zagościł na mojej twarzy. Potem na powrót przeniosłam wzrok przed siebie i dostrzegłam, że znajdowałyśmy się coraz bliżej łąki pełnej kolorowych kwiatów.

Chciałam zerwać je wszystkie i stworzyć z nich bukiet, który później postawiłybyśmy w salonie w naszym wspólnym domu. Tym, który był spełnieniem naszych marzeń. Niewielki, położony gdzieś na obrzeżach miasta, które bardziej przypominały wieś niż przeludnione miejsce.

Ale chwila...

Jakiej śmierci? Przecież mama nie umarła, prawda? Właśnie tu ze mną była. Trzymała moją dłoń a jej piękne oczy lśniły niczym gwiazdy na niebie. Mówiła, że jest ze mnie dumna i swoim uśmiechem sprawiła, że pierwszy raz od dawna poczułam się prawdziwie szczęśliwa.

Spuściłam zaszklone spojrzenie na swoją rękę i niemal natychmiast po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie trzymałam jej dłoni. Zamiast niej zaciskałam pomiędzy palcami całkowicie uschnięte białe lilie. Kwiaty, które kochała najbardziej i które już do końca życia mi się z nią kojarzyły.

— Mamo? — spomiędzy moich warg wydostało się ciche, lecz rozpaczliwe wołanie. — Mamo, gdzie jesteś?

Spanikowana rozglądałam się dookoła, ale oprócz mnie nie było tam nikogo innego. Nawet łąka, która jeszcze sekundę temu mieniła się kolorami teraz prędzej przypominała pogorzelisko. Obraz zaczynał zamazywać mi się przez łzy. Szlochałam do tego stopnia, że nie byłam w stanie nawet normalnie oddychać, ale nawet wtedy nikt nie przyszedł by mi pomóc. Upadłam więc na kolana i schowałam twarz w dłoniach. Coś kłuło mnie w kolana. Coś dusiło w klatce piersiowej. Chciałam zamknąć oczy i nigdy więcej się nie obudzić.

Soft And Graceful | 18+Where stories live. Discover now