Rozdział 12

5 1 0
                                    

Od rozmowy z ojcem minęły trzy tygodnie, a ja dalej nie zdobyłam się na odwagę by wyznać Oliverowi prawdę. Była sobota, chciałam się spotkać z Oliverem. Niestety niezbyt zrozumiałam co mówił, tylko tyle, że pomaga rodzicom w ich firmie. Zuzy też nie było, bo pojechała na urodziny kogoś z rodziny. Siedziałam na łóżku i bez celu wpatrywałam się w sufit. Po raz pierwszy nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić by się nie nudzić. Chodziłam z kąta w kąt, przeglądałam internet w telefonie, ale niestety wszystko nudziło mi się po chwili. Podeszłam do swojej półki z książkami i zastanawiałam się co mogłabym przeczytać. Aczkolwiek czytanie po raz wtóry jednej z pięciu dostępnych w pokoju książek zniechęciła mnie. Usiadłam na brzegu łóżka i myślałam co by tu twórczego porobić. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zaskoczona wstałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i ku mojemu przerażeniu za nimi stał Oliver. Poczułam jakby serce mi stanęło, patrzył na mnie zaskoczony, nie mniej niż ja widząc go tu. Czas jakby się zatrzymał w miejscu. Nie mogłam nic z siebie wykrztusić, bałam się cokolwiek zrobić.
 - Co... co ty tu... Przecież ty... nic już nie rozumiem - powiedział zaskoczony
Nie wiedziałam co mu powiedzieć, czułam jak łzy napływają mi do oczu. Zawstydzona odwróciłam wzrok.
 - Nie wierzę... okłamałaś mnie, przez cały ten czas kłamałaś. - w jego głosie było słychać zawód i zaskoczenie.
 - Ja... ja b... bałam się... - Niby czego? Ja głupi myślałem, że coś dla ciebie znaczę a ty wolałaś mnie tak okłamywać.
 - Ale znaczysz i to wiele... naprawdę. Bałam się, że...
 - Że co? Że będę się z ciebie naśmiewał? Wywyższał się, że ja mam rodzinę i dom? Za takiego mnie masz?
 - Nie... po... po prostu... wiem jakie zadanie mają ludzie o osobach z takich miejsc.
 - I założyłaś odgórnie, że też muszę tak uważać, że jakbym wcześniej wiedział nie dałbym ci szansy? Zawiodłaś mnie naprawdę. Wydawałaś się inna a jesteś zakłamana tak samo jak wszystkie inne co kleiły się do mnie.
Zabolało mnie to co powiedział, bałam się nawet na niego spojrzeć. Dał mi mały upominek, który dostawał każdy mieszkaniec tego domu dziecka i odszedł bez słowa. Zamknęłam drzwi, zalana łzami osunęłam się po nich na podłogę. Długo tak siedziałam i wylałam całe morze łez. Wieczorem chciałam mu wszystko wyjaśnić, ale odrzucał każde moje połączenie. Przepłakałam cały weekend. Na moje nieszczęście pogoda się zepsuła i w niedziele wieczorem ochłodziło się na tyle, że poniedziałkowy poranek okazał się śnieżny. Wyjrzałam przez okno i westchnęłam smutna. Ubrałam się w ciepłe ubrania i po spakowaniu się wyszłam do szkoły. Będąc tam czułam się dość nieswojo, czułam jakby każdy na mnie patrzy, jakby nade mną był wielki napis "idiotka" albo "kłamczucha". Oliver unikał mnie, nawet nie siedział ze mną na lekcjach, co jeszcze bardziej mnie dobijało. Czekając na przedostatnią lekcję ku mojemu zmartwieniu podeszła do mnie grupa szkolnych cwaniaków pseudo śmieszków. Zaczęli naśmiewać się z tego, że jestem sierotą, albo, że rodzice mnie nie chcieli. Nie mogąc uwierzyć w to, że Oliver rozpowiedział to wszystkim w szkole, po raz pierwszy uciekłam ze szkoły. Zdążyłam jeszcze tylko zabrać swój płaszcz i w akompaniamencie drwin wybiegłam z budynku. Zapłakana zadzwoniłam do Zuzy.
 - Gabi stało się coś? W czasie zajęć nigdy nie dzwoniłaś.
 - Ta...tak... - ciągałam nosem. - Wszystko się zawaliło... Między mną a Oliverem nic już nie ma, nawet w szkole mnie unika. Rozpowiedział wszystkim gdzie tak naprawdę mieszkam. Te hieny szkolne takie okropne rzeczy mówili na mój temat... Nie wytrzymałam... uciekłam ze szkoły... tak bardzo mi ciebie teraz brakuje...
 - O kur... Gabi... opowiedz proszę wiesz, że będę dopiero jutro wieczorem.
 - Siedziałam w sobotę w pokoju... ktoś zapukał no to otworzyłam... za drzwiami stał Oliver. Nie wiem co on tam robił, był zły... a chyba bardziej zawiedziony mną. 
 - Skarbie wiesz, że nie lubię ci mówić "a nie mówiłam", ale zdajesz sobie sprawę, że powinnaś na początku powiedzieć mu prawdę. Szkoda mi ciebie naprawdę, Olivera opierdolę za to, że całej szkole rozgadał. Pamiętaj zawsze będę po twojej stronie, nawet kiedy robisz takie głupoty.
 - Najgorsze jest to, że i mój ojciec mówił mi to samo, że im dłużej będę zwlekać tym bardziej będzie bolało.
 - I czemu żeś go nie posłuchała?
 - Bałam się...
 - To przez twój strach to wszystko wyszło jak wyszło. Przez te kilka miesięcy chyba poznałaś go na tyle, że chyba powinnaś to wiedzieć, że on nie jest taki jak wszyscy.
 - Wiem głupia byłam, jestem i będę. Wszystko się skończyło... Czemu moje życie tak bardzo mnie nienawidzi, każdy kto chciał mnie adoptować nie mógł tego zrobić, a teraz jak było dobrze znów się wszystko zjebało. Ktoś mnie przeklął przy narodzinach czy jak.
 - Gabrysiu spokojnie... już tak nie zadręczaj się. Jutro się spotkamy i postaram się poprawić ci jakoś humor. 
Pokiwałam głową, pożegnałam się z nią i rozłączyłam się. Nagle ktoś wyrwał mi telefon z rąk. Był to najgorszy typ ze szkoły, który najwyraźniej poszedł za mnie. podniósł mój telefon wysoko tak, że nawet nie mogłam doskoczyć.
 - Oddaj mi telefon proszę... - dalej bezskutecznie skakałam by go odzyskać
 - Haha bo co mi zrobisz? Bo się poskarżysz rodzicom. A nie haha nie masz komu rudzielcu. No skacz ruda małpo skacz! 
Śmiał się ze mnie, po chwili usłyszałam inne głosy, to była reszta bandy tego wrednego typa. Naśmiewali się popychali mnie, a nawet szarpali boleśnie za włosy.
 - No i komu się poskarżysz?! Komu!? Hehe nikomu! - krzyczał jeden z chłopaków co szarpali mną i popychali. Rozerwali mój plecak porozrzucali zeszyty i książki. Prosiłam by mnie zostawili spokoju i oddali telefon. Ci śmiejąc się przerzucali sobie moim telefonem. Kiedy w końcu się im znudziło wyrzucili mój telefon daleko przed siebie. Popchnęli mnie tak, że boleśnie upadłam na ziemię. Odeszli ode mnie. Bardzo obolała powoli wstawałam z ziemi. Otrzepałam się z brudnego śniegu. Pozbierałam swoje zeszyty i książki. Na szczęście okazało się że schowałam torbę zakupową do plecaka po ostatnich zakupach więc mogłam wsadzić je w jedno miejsce. Zaczęłam szukać swojego telefonu, znalazłam go spory kawałek od siebie, lekko wystawał ze śnieżnej zaspy. Odstawiłam torbę z zeszytami i pobiegłam po swoją własność. Po chwili byłam przy nim i wyciągnęłam go ze śniegu sprawdzając czy działa. Na szczęście działał, dosłownie po ułamku sekundy usłyszałam głośny trzask i grunt zniknął mi spod nóg. wpadłam w lodowatą rzeczną wodę. Próbowałam się wydostać, ale byłam zbyt obolała by móc podciągnąć się i wydostać się z wody. Krzyczałam o pomoc z ułudą nadziei, że ktokolwiek mnie usłyszy. Zaczęłam się telepać z zimna, nie miałam już siły krzyczeć. 
 - P...pp....pro....prosze.... n...nie...niech mi... kk... kto...ktoś p...po...ppomoże... - cicho wydukałam trzęsąc się z zimna.
Każda próba wydostania się kosztowała mnie dużo energii. Robiło mi się coraz ciemniej przed oczami.

Dziewczyna z sierocińcaNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ