- GDZIE?! - Mam nadzieję, że nie pobudziłam moich sąsiadów. Seijuurou najspokojniej w świecie opiera swój szlachetny zad o moją szafkę kuchenną i wzrusza ramionami.
- Chorwacja. Taki kraj, Yuri - uśmiecha się wężowo, a ja od razu widzę przed oczami wydarzenia, które działy się na Malcie (w moim łbie). - Jedziemy na wakacje.
- Kiedy? - Jestem tak zbita z tropu, że zaraz się zapluję.
- Dzisiaj - odpowiada spokojnie, a ja wiem, że miałam rację. Dostałam właśnie ślinotoku. - Za jakieś dwie godziny. Zdążysz się spakować?
- Ja nie mam paszportu - jęczę. - Pieniędzy. NIC. Jak ja według ciebie mam się, za przeproszeniem, wytoczyć z tego kraju?
- Wyrobiłem ci paszport.
- Kiedy?
- Wczoraj.
- Nie ma takich... - urywam, bowiem staje mi przed oczami Akashi machający jenami. Jednak takie rzeczy są. - Dobra, nieważne. - Mam dziką ochotę zobaczyć, gdzie też znajduje się to zacne państewko, ale byłoby to nieco niedojrzałe.
Pff. Jestem niedojrzała. Łapię za telefon i sprawdzam. No no, ładnie tu całkiem. Bardzo ładnie.
- Fundujesz wszystko - oznajmiam po chwili, jednocześnie unosząc ostrzegawczo palec do góry. - Jeżeli kiedyś się rozejdziemy, nawet nie waż się pozywać mnie za wyciąganie z ciebie hajsu.
- Nie rozejdziemy się - mruczy, przyciągając mnie do siebie. - Jak ty to mówisz, nie ma takich rzeczy.
- A ty wróżką jesteś, że wiesz takie rzeczy? - śmieję się. - Może pewnego dnia spotkam w cholerę bogatego zawodnika NBA z mięśniami, dzięki którym będzie mógł mi targać kilogramy jedzenia i właśnie dzięki temu zostawię cię samego?
- Zabiję go. - Akashi pochmurnieje. - Jak psa.
- Lubię psy - burczę. - W takim razie lecę się pakować.
- Leć - odpowiada, wyciągając telefon. - Dzwonię po szofera.
Dzwoń se, dzwoń.
Będzie ciężko.
Oj, będzie.
***
Nie licząc dzikiego snu, to nigdy dotąd nie leciałam samolotem. To nie jest tak, że się boję, jednakowoż... dobra. Boję się i to jak ;-;
Wiecie, nie jest fajnie ryzykować życiem. Mówi się, że nastolatkowie są przytępawi i lubią ryzyko, ale ja te obie cechy sobie wypraszam. Nie wiem, jak można mówić takie bzdury. Czeka mnie spotkanie z maszyną, dzięki której może umrzeć całkiem sporo osób.
- Umrę - oznajmiam, z nosem spuszczonym na kwintę idąc w samolotowym rękawie. - Umrzemy razem. Będzie romantycznie.
- Nie umrzesz - wzdycha Akashi. - Damy radę.
Oj, ty szmaciarzu, nie kłam. Dobrze wiem, że nie damy. Przynajmniej ja.
Raju. Tyle siedzeń. Gdzie mój zad powinien się znaleźć? Na którym? W panice-popłochu patrzę na Seijuurou, który jakimś cudem nie zawalił się pod ciężarem mojego bagażu podręcznego.
- Gdzie siadamy? - piszczę. Zaraz zacznę drzeć mordę. Panika, ludzie, panika!
- Tutaj. - Akashi popycha mnie, a ja siadam, wbijając paznokcie w jego ramię. - Nie bój się.
- ŁATWO CI POWIEDZIEĆ - szepczę. - TY TO ROBIŁEŚ PEWNIE NIE RAZ.
- Idź spać.
- UMRĘ.
- Masz. - Akashi zamyka mi mordę, narzucając mi na łeb jego bluzę. - Dobranoc, Yuriś.
- Nie pójdziesz sobie?
- Nie.
- Nie ufam ci.
Śmiech.
JA NIE WIEM. CO W TYM JEST ŚMIESZNEGO?
***
<3
YOU ARE READING
#Fail | Akashi SeijuurouxOC
FanfictionEpicka historia rołmansu dwóch dość dziwnych ludzi. Zapraszam.