Rozdział 7. Raz, sześć, dwanaście, śmierć.

455 33 0
                                    

- To co? Nauczyć cię jeździć?- zaproponował Jasiek i uśmiechnął się do mnie ciepło.

- No okej...tylko trochę się boję...

Jasiek postawił deskę tuż przede mną i spojrzał na mnie wyczekująco. Postanowiłam spróbować i postawiłam jedną stopę na desce, drugą odepchnęłam się lekko. Deska ruszyła niespodziewanie do przodu trochę szybciej niż się spodziewałam, dlatego zachwiałam się, zaczęłam bezskutecznie wymachiwać rękami w celu odzyskania równowagi i upadłam do tyłu.

- Nic ci nie jest? - Jasiek stanął obok mnie  wyraźnie rozbawiony i wyciągnął w moją stronę dłoń w geście pomocy.

Chwyciłam go i pociągnęłam w swoją stronę. Musiało to zaskoczyć chłopaka, bo poleciał w moją stronę i upadł tuż obok mnie. Zaczęłam się śmiać.

- Bardzo śmieszne- spojrzał na mnie surowo.

Przestałam się śmiać i spuściłam wzrok.

- Zartowałem- podsumował i teraz to on roześmiał się szczerze i głośno.

Patrzyłam na niego chwilę zdezorientowana i dołączyłam do niego. Jego śmiech był zaraźliwy i jednocześnie uroczy.

__________________________________________________________

Jazda na fiszce szła mi już lepiej, nic dziwnego, Jasiek uczył mnie już dwie godziny. Najpierw trzymał mnie za rękę, a teraz już tylko asekurował, trzymając dłonie nieco szerzej niż moja talia, co sprawiało, że czułam się niezręcznie. Było to jednak bezpiecznie, bo ilekroć traciłam równowagę, jego dłonie zaciskały się na mnie nie pozwalając na upadek.

Naukę przerwał nam odgłos mojej komórki.

- Kochanie?- To była mama.

- Tak?

- Jest już bardzo późno, myślę, że powinnaś wracać.

Spojrzałam na zegarek. Cholera. Było po dwudziestej drugiej, a ja miałam jeszcze sporo obowiązków.

- Dobrze, już wracam.

- Czekam.

Rozłączyłam się i spojrzałm przepraszająco na Jasia.

- Nic nie szkodzi, odprowadzę cię- uciął.

Szliśmy w milczeniu. To było takie dziwne. Cisza. Jednak, nie niezręczna. Przyjemna. Czułam się szczęśliwa i bezpieczna w jego towarzystwie. Wiedziałam, że moge po prostu iść i nie muszę nic mówić.

Doszliśmy do mojej klatki. Wyciągnęłam klucze z kieszeni i wsunęłam je w zamek od drzwi. 

- Zaczekaj- powiedział nagle Jasio.- Mam coś dla ciebie.

Wyciągnął z kieszeni bluzy małą kopertę i podał mi ją. Spojrzałm na niego zdziwiona, a następnie otworzyłam podarunek. W środu zajdowało się zaproszenie.

- To na moje osiemnaste urodziny- wyjaśnił.

-  W sobotę, 29 września o 20- przeczytałm- To...

Głos zaczął mi drżeć. Nie wiem czemu akurat teraz sobie o tym przypomniałam, dlaczego to wywołało u mnie tyle emocji...

- Czemu płaczesz?- Jasiek wydawał się być mocno zdezorientowany.- Coś nie tak?

- Data twoich urodzin to data śmierci mojego rodzeńtwa i data jego urodzin. Mojej małej siostrzyczki albo braciszka. Ja...przepraszam, po prostu.... Ja przyjdę na twoje urodziny- gubiłam się w wyjaśnieniach.- Do zobaczenia.

Weszłam szybko na klatkę schodową zanim Jasiek zdążył odpowiedzieć i nie czekając na windę wbiegłam po schodach na górę.


Związani~ JdabrowskyWhere stories live. Discover now