Rozdział 1

47.5K 1.3K 425
                                    

Wcześniej:

Spojrzałam w tył. Tak, nie często się oglądam ale tym razem po prostu musiałam. Musiałam to zrobić.

Tak jak myślałam, doganiają nas.

W skrócie przedstawię sytuację:

Jestem Luna Beck, pochodzę z dziwnej rodziny ale nie o to tu teraz chodzi. Chodzi o to, że odkąd przeprowadziłam się do ojca – Vincenta Becka – ciągle mam na karku 30-sto letniego mężczyznę. Na początku próbował mnie poderwać, jednak za każdym razem kończyło się to strasznie. Później zrezygnował z podstępów i wysyłał po mnie swoich sługusów. Przez to z mojej super, ekstra mocnej kondycji przeszłam na kondycję super sprinterki do kwadratu. Oczywiście razem ze mną przeszedł też Miguel – mój najlepszy przyjaciel.

Teraz biegło za nami dwóch ubranych na czarno goryli z takimi mięśniami, że nawet niektórych kulturystów by zawstydzili.

- Szybciej! - Warknęłam na chłopaka obok, widząc, że jeden z czarnych nas dogania. Nie powiem, wkurzyło mnie to.

- Lun nie patrz się do tyłu! - Krzyknął chłopak przyciągając mnie do siebie, sprawiając, że nie uderzyłam w słup. Zgodnie z poleceniem spojrzałam w przód i zorientowałam się ile jeszcze mamy drogi, niecałe sto metrów. Jeszcze dwie sekundy i będziemy na miejscu.

Niestety widziałam, że Miguel zwalnia. Wbiegłam za niego i przerzuciłam go na tyle aby był o sekundę bliżej.

- Co ty do cholery robisz? To na tobie im zależy! - Warknął ale doskonale wiedział, że to bezsensowne, po chwili i tak go dogoniłam.

- Doskonale wiesz, że mając ciebie mają i mnie. - Powiedziałam obdarzając go szerokim uśmiechem.

Wypadłam po za ich terytorium – parku. Teraz znajdowałam się w miejscu gdzie za żadne skarby nie mogli wejść, a nawet gdyby weszli skończyłoby się to dla nich klęską.

Z triumfalnym uśmiechem odwróciłam się w ich stronę. I w tej samej chwili zobaczyłam ich wyszczerzone w uśmiechu gęby, prawie zemdlałam widząc z czego się tak cieszą.

W swoich brudnych, śmierdzących, pieprzonych łapskach trzymali Miguela!

Bez namysłu ruszyłam w ich stronę a wtedy chłopak krzyknął.

- Nawet się nie waż tego robić!

W jego oczach był smutek, oddanie i miłość. Tak była w nich miłość. Miguel był dla mnie wszystkim, tak samo jak trzy inne osoby które nazywałam rodziną. I tak, tak wiem jak to wygląda.. Słaby, mizerny chłopczyk nie poradzi sobie bez dziewczyny. Tylko, że tak naprawdę mogę podać sto przykładów jak on sam załatwił pięć takich głupich imbecyli jak nie więcej. Mogłabym zostawić go aby sam sobie poradził... Na pewno nie zajęło by mu to więcej niż kilka sekund ale nie należę do tych czekających bezczynnie. I to na pewno nie wtedy gdy chodzi o niego.

- Chyba sobie kpisz. - Wycedziłam przez zęby i spojrzałam na tych zasranych, bezmózgich siłaczy. - Przejdę przez granicę a wy go grzecznie puścicie. Nawet nie ważcie się zrobić inaczej.

Mężczyźni wyszczerzyli się jeszcze szerzej a ja przeszłam przez granicę.

Nie puścili go.

Nawet nie wiedzą co ich za to spotka, a miałam ich ułaskawić...

Na myśl o łamaniu żeber uśmiechnęłam się w myślach. Nie byłam agresywna. Szczerze, stawiałam na rozwiązania bez przemocy ale gdy wchodzi w grę Miguel... Tracę samokontrolę. A to niebezpieczne i dla nich i dla mnie.

MieszaniecWhere stories live. Discover now