Krok, krok.
I jeszcze jeden krok.
Stukot.
Pukanie w drzwi cztery razy. Spokojne, z rytmem, bez pośpiechu.
Otworzenie nienaoliwionych drzwi.
Siedem sekund skrzypienia.
Przerwa.
Trzy sekundy skrzypienia.
Trzask.
Cisza.
Kolejny stukot obcasem o podłogę, jeden krok, drugi krok, trzeci krok...
Dwadzieścia trzy kroki w przód.
Ciche westchnienie, dwa przekleństwa rzucone w powietrze, skrzypnięcie pierwszego, drugiego, trzeciego schodka...
Powolne ruchy nóg, delikatne kroki.
- Sherlock! - Usłyszał damski głos.
Westchnął. Czasami miał dosyć ludzi i tak, to była jedna z tych sytuacji.
Był znudzony. Do cholery, nie miał żadnej sprawy - wszystkie, jakie dotąd dostał, były nudne i jeszcze raz nudne, proste do rozwiązania, idealne dla Andersona.
Potrzebował sprawy, ale nie byle jakiej, tylko takiej prawdziwej, z życia wziętej.
- Sherlock! - Ponownie zawołał go damski głos. - Cholera, Sherlock, czy mógłbyś...
W drzwiach stanęła młoda, dosyć wysoka kobieta z burzą loków na głowie i tak ciemnymi oczami, iż zdawało się, że nie miały dna. Miała na sobie rozpięty, bordowy płaszcz, pod nim białą koszulę wsuniętą w ciemne spodnie, a na nogach botki. W ręku trzymała siatkę.
Spojrzała na mężczyznę w fotelu. Holmes miał na sobie garnitur i jeden ze swoich ulubionych szlafroków. W jego oczach zalśniła jawna krytyka, zaproszenie do konfrontacji, ale jego twarz nie wyrażała ani jednej emocji.
- Cześć? - Dziewczyna skrzywiła się, słysząc niepewność w swoim głosie. Nienawidziła być niepewna, ale on zawsze to jej robił.
Zawsze przy nim stawała się tak niepewna, tak nieśmiała, że miała ochotę walnąć się (lub go) w głowę i wykrzyczeć mu, żeby przestał robić jej te okropne rzeczy.
Nie mogła się przemóc.
Sherlock odwrócił wzrok i zagapił się w sufit. Zamachnął się nogami.
- Lizzie, możesz to zostawić w kuchni. Nie ma za co.
Brunetka otworzyła szeroko oczy.
- Skąd...
- Wiem, co masz w siatce. - Przerwał jej, nawet nie zaszczycając ją spojrzeniem.
- Przestań.
- Dlaczego mam przestać?
Nastąpiła cisza, podczas której słychać było tylko głośne oddechy brunetki, która ledwo powstrzymywała swoją wściekłość. W końcu przewróciła oczami i do niego podeszła.
- Nie potrafisz się zamknąć, prawda?
Nie odpowiedział jej.
Poszła do kuchni i postawiła siatkę na blacie. Zaraz potem wstawiła wodę w czajniku i ponownie weszła do salonu, aby usiąść na fotelu, należącym do Johna.
- Nie tu - syknął.
- Czemu nie tu?
- Ponieważ ten fotel należy do Johna - wycedził z jak największą złością, jakby wytykał jej najgorsze rzeczy, jakie w swym życiu dotąd zrobiła.
Lizzie wzruszyła ramionami i nie przejmując się Holmesem, usiadła naprzeciw niego, na fotelu Johna.
NA FOTELU JOHNA.
- Czasami się zastanawiam, jakim sposobem jesteśmy spokrewnieni, Lizzie - rzucił niedbale, ale z nutką goryczy, patrząc na nią wyzywająco.
- Nie lubię, jak mnie tak nazywasz.
- Nie obchodzi mnie to.
Młoda kobieta westchnęła.
- Ach, już wiem, dlaczego John mnie ostrzegał. - Spojrzała na niego szyderczo. - Nudzisz się...
W jednej chwili Sherlock gwałtownie wstał ze swojego fotela, podszedł do swojej czaszki i wyjął z niej paczkę papierosów. Wyciągnął jednego skręta, po czym wziął do ręki zapalniczkę ze swojego szlafroka i zapalił. Zaciągnął się dymem i wydawało się, że wreszcie odetchnął głęboko, gdy uderzył swoją paczką o gzyms kominka.
- Nie byłaś wczoraj u matki, biegasz za jakimiś rzeczami, jesteś ubrana elegancko, stawiam, że byłaś w pracy, widziałaś się z Lestradem, powiedział ci o nowej, ale jakże nudnej sprawie, przyjechałaś tu z jego pakunkiem, postawiłaś go w kuchni, a teraz siedzisz na kanapie Johna i mnie wkurzasz!
- Aha! Przyznałeś się! - wykrzyknęła uradowana, pstrykając palcami. - Czyli jednak się nudzisz!
Sherlock wypuścił dym z ust, prowokacyjnie, i skrzywił się.
- Ja wiem, że czasem mnie nie uznajesz, bo jestem tylko córką twojej kuzynki... - zaczęła. - I dziękuję ci bardzo, bo załatwiłeś mi robotę u Lestrade'a, jednak...
Jedno szybkie spojrzenie mężczyzny, siedzącego przed nią, a w jednej chwili zarumieniła się i ściszyła głos.
- Jest sprawa.
Holmes w duchu ucieszył się, ale fizycznie dalej tkwił jak skała przed brunetką, z obojętnością na twarzy.
- I?
- Trzy ulice stąd było morderstwo. Dosyć brutalne, ale bardzo tajemnicze. Ofiara leżała na podłodze, z ranami kłutymi w klatce piersiowej. Wszystkie okna i drzwi były pozamykane. Jak na razie uciszyliśmy fotoreporterów i plotkarzy, nikt nie wie, co się stało, jak to się stało. A my? My ledwo dajemy sobie radę, chociaż próbujemy wszystkiego. - Uśmiechnęła się i spojrzała prosząco na kuzyna swojej matki.
Mężczyzna zaciągnął się papierosem i po raz kolejny wypuścił dym przez usta.
- Niech was szlag trafi - wyszeptał. - Nie mam zamiaru rozwiązywać waszych problemów, Lizzie, a ponieważ jesteście tak tępi, jak o was mówią, to radźcie sobie sami.
Lizzie wstał i podeszła do wyjścia, już bez uśmiechu.
- Mam na imię Elizabeth! Do cholery! - krzyknęła i trzasnęła drzwiami, hałaśliwie zbiegając po schodach.
Sherlock spoglądnął na siatkę pozostawioną w kuchni. Po raz ostatni z upojeniem wciągnął dym do płuc i zgasił papierosa, pogrążając swój salon w tytoniowej mgle.
Z werwą podszedł do wieszaka. Powiesił na nim swój najlepszy szlafrok, wziął płaszcz i zbiegł na dół, gdzie czekała na niego niezadowolona pani Hudson.
- Dobry Boże, nie można spokojniej? - zapytała z wyrzutem w głosie. - Co się tam, do diaska, działo?
Sherlock wzruszył ramionami.
- Tylko rodzinne spotkanie. I jedna mała sprawa do rozwiązania.
Uśmiechnął się do kobiety, po czym podszedł do drzwi i popchnął je.
Czas nudy minął.
Nadszedł czas Sherlocka.
YOU ARE READING
Coming || Sherlock
FanfictionGdzieś pomiędzy tym wszystkim ktoś powiedział: zasady się zmieniły, życie toczy się dalej, a wrogowie wracają. Bez fotela. Fotel pozostał u Sherlocka.