1 - Początek

13.5K 684 301
                                    

Krok, krok.

I jeszcze jeden krok.

Stukot.

Pukanie w drzwi cztery razy. Spokojne, z rytmem, bez pośpiechu.

Otworzenie nienaoliwionych drzwi.

Siedem sekund skrzypienia.

Przerwa.

Trzy sekundy skrzypienia.

Trzask.

Cisza.

Kolejny stukot obcasem o podłogę, jeden krok, drugi krok, trzeci krok...

Dwadzieścia trzy kroki w przód.

Ciche westchnienie, dwa przekleństwa rzucone w powietrze, skrzypnięcie pierwszego, drugiego, trzeciego schodka...

Powolne ruchy nóg, delikatne kroki.

- Sherlock! - Usłyszał damski głos.

Westchnął. Czasami miał dosyć ludzi i tak, to była jedna z tych sytuacji.

Był znudzony. Do cholery, nie miał żadnej sprawy - wszystkie, jakie dotąd dostał, były nudne i jeszcze raz nudne, proste do rozwiązania, idealne dla Andersona.

Potrzebował sprawy, ale nie byle jakiej, tylko takiej prawdziwej, z życia wziętej.

- Sherlock! - Ponownie zawołał go damski głos. - Cholera, Sherlock, czy mógłbyś...

W drzwiach stanęła młoda, dosyć wysoka kobieta z burzą loków na głowie i tak ciemnymi oczami, iż zdawało się, że nie miały dna. Miała na sobie rozpięty, bordowy płaszcz, pod nim białą koszulę wsuniętą w ciemne spodnie, a na nogach botki. W ręku trzymała siatkę.

Spojrzała na mężczyznę w fotelu. Holmes miał na sobie garnitur i jeden ze swoich ulubionych szlafroków. W jego oczach zalśniła jawna krytyka, zaproszenie do konfrontacji, ale jego twarz nie wyrażała ani jednej emocji.

- Cześć? - Dziewczyna skrzywiła się, słysząc niepewność w swoim głosie. Nienawidziła być niepewna, ale on zawsze to jej robił.

Zawsze przy nim stawała się tak niepewna, tak nieśmiała, że miała ochotę walnąć się (lub go) w głowę i wykrzyczeć mu, żeby przestał robić jej te okropne rzeczy. 

Nie mogła się przemóc.

Sherlock odwrócił wzrok i zagapił się w sufit. Zamachnął się nogami.

- Lizzie, możesz to zostawić w kuchni. Nie ma za co.

Brunetka otworzyła szeroko oczy.

- Skąd...

- Wiem, co masz w siatce. - Przerwał jej, nawet nie zaszczycając ją spojrzeniem.

- Przestań.

- Dlaczego mam przestać?

Nastąpiła cisza, podczas której słychać było tylko głośne oddechy brunetki, która ledwo powstrzymywała swoją wściekłość. W końcu przewróciła oczami i do niego podeszła.

- Nie potrafisz się zamknąć, prawda?

Nie odpowiedział jej.

Poszła do kuchni i postawiła siatkę na blacie. Zaraz potem wstawiła wodę w czajniku i ponownie weszła do salonu, aby usiąść na fotelu, należącym do Johna.

- Nie tu - syknął.

- Czemu nie tu?

- Ponieważ ten fotel należy do Johna - wycedził z jak największą złością, jakby wytykał jej najgorsze rzeczy, jakie w swym życiu dotąd zrobiła.

Lizzie wzruszyła ramionami i nie przejmując się Holmesem, usiadła naprzeciw niego, na fotelu Johna.

NA FOTELU JOHNA.

- Czasami się zastanawiam, jakim sposobem jesteśmy spokrewnieni, Lizzie - rzucił niedbale, ale z nutką goryczy, patrząc na nią wyzywająco.

- Nie lubię, jak mnie tak nazywasz.

- Nie obchodzi mnie to.

Młoda kobieta westchnęła.

- Ach, już wiem, dlaczego John mnie ostrzegał. - Spojrzała na niego szyderczo. - Nudzisz się...

W jednej chwili Sherlock gwałtownie wstał ze swojego fotela, podszedł do swojej czaszki i wyjął z niej paczkę papierosów. Wyciągnął jednego skręta, po czym wziął do ręki zapalniczkę ze swojego szlafroka i zapalił. Zaciągnął się dymem i wydawało się, że wreszcie odetchnął głęboko, gdy uderzył swoją paczką o gzyms kominka.

- Nie byłaś wczoraj u matki, biegasz za jakimiś rzeczami, jesteś ubrana elegancko, stawiam, że byłaś w pracy, widziałaś się z Lestradem, powiedział ci o nowej, ale jakże nudnej sprawie, przyjechałaś tu z jego pakunkiem, postawiłaś go w kuchni, a teraz siedzisz na kanapie Johna i mnie wkurzasz!

- Aha! Przyznałeś się! - wykrzyknęła uradowana, pstrykając palcami. - Czyli jednak się nudzisz!

Sherlock wypuścił dym z ust, prowokacyjnie, i skrzywił się.

- Ja wiem, że czasem mnie nie uznajesz, bo jestem tylko córką twojej kuzynki... - zaczęła. - I dziękuję ci bardzo, bo załatwiłeś mi robotę u Lestrade'a, jednak...

Jedno szybkie spojrzenie mężczyzny, siedzącego przed nią, a w jednej chwili zarumieniła się i ściszyła głos.

- Jest sprawa.

Holmes w duchu ucieszył się, ale fizycznie dalej tkwił jak skała przed brunetką, z obojętnością na twarzy.

- I?

- Trzy ulice stąd było morderstwo. Dosyć brutalne, ale bardzo tajemnicze. Ofiara leżała na podłodze, z ranami kłutymi w klatce piersiowej. Wszystkie okna i drzwi były pozamykane. Jak na razie uciszyliśmy fotoreporterów i plotkarzy, nikt nie wie, co się stało, jak to się stało. A my? My ledwo dajemy sobie radę, chociaż próbujemy wszystkiego. - Uśmiechnęła się i spojrzała prosząco na kuzyna swojej matki.

Mężczyzna zaciągnął się papierosem i po raz kolejny wypuścił dym przez usta.

- Niech was szlag trafi - wyszeptał. - Nie mam zamiaru rozwiązywać waszych problemów, Lizzie, a ponieważ jesteście tak tępi, jak o was mówią, to radźcie sobie sami.

Lizzie wstał i podeszła do wyjścia, już bez uśmiechu.

- Mam na imię Elizabeth! Do cholery! - krzyknęła i trzasnęła drzwiami, hałaśliwie zbiegając po schodach.

Sherlock spoglądnął na siatkę pozostawioną w kuchni. Po raz ostatni z upojeniem wciągnął dym do płuc i zgasił papierosa, pogrążając swój salon w tytoniowej mgle.

Z werwą podszedł do wieszaka. Powiesił na nim swój najlepszy szlafrok, wziął płaszcz i zbiegł na dół, gdzie czekała na niego niezadowolona pani Hudson.

- Dobry Boże, nie można spokojniej? - zapytała z wyrzutem w głosie. - Co się tam, do diaska, działo?

Sherlock wzruszył ramionami.

- Tylko rodzinne spotkanie. I jedna mała sprawa do rozwiązania.

Uśmiechnął się do kobiety, po czym podszedł do drzwi i popchnął je.

Czas nudy minął.

Nadszedł czas Sherlocka.

Coming || SherlockWhere stories live. Discover now