8 - Czterdzieści minut po północy

1.8K 137 25
                                    

Jaki trzeba mieć tupet, żeby coś takiego zrobić!" - pomyślała.

Wzdrygnęła się i ciaśniej opatuliła się swoim granatowym, długim do kolan płaszczem, po czym spojrzała na elegancki zegarek na swojej lewej, szczupłej ręce, westchnęła, poprawiła swoje czarne, skórzane rękawiczki i ruszyła do przodu, walcząc z wiatrem, który nieprzyjemnie atakował jej delikatną twarz, sprawiając, że robiła się cała czerwona na niej. Jej oczy łzawiły, ale nie od pogody, tylko od wydarzenia, które ją przed chwilą spotkało. Poprawiła swój szalik w kratkę tak, aby zasłaniał połowę jej twarzy. Obcasy stąpały pospiesznie po chodniku, rozbrzmiewając dość głośno na pustej, oświetlonej ulicy.

Co za idiota!" - krzyczała w myślach. - „Żeby się tak zachować! I to jeszcze podczas randki! Randki! Bo znalazł sobie inną, LEPSZĄ! I jeszcze tak bezczelnie podszedł i powiedział 'hej, to koniec!'. Niech wraca do tej swojej zdziry! Niech..."

Urwała, kiedy usłyszała, jak ktoś przeładowuje pistolet, na co automatycznie rzuciła się do biegu. Wbiegła między magazyny, gdzie skręcała w rozmaite strony, po drodze gubiąc się i tracąc orientację. Oddychała szybko, dźwięk uderzeń butów o ziemię odbijał się od ścian, tworząc echo. Zrzuciłaby je, gdyby nie to, że było cholernie zimno.

Stanęła i starała się oddychać głęboko, aby uspokoić się. Wtem usłyszała kroki za sobą i odwróciła się, ale nie zdążyła zareagować, kiedy ktoś po prostu strzelił jej w głowę. Nie usłyszała go, bo miał tłumik.

Kiedy upadła martwa na ziemię, morderca uśmiechnął się, sprawdził swoją broń i wycofał się, niknąc w ciemnościach londyńskiej nocy.

* * *

Sherlock już wiedział.

Rano się rzucał jak oszalały. Nie umiał ustać w miejscu, siedzenie sprawiało mu ogromny kłopot. Stłukł lustro w łazience (7 lat nieszczęścia - wymamrotał John), zbił kubek i wypalił kilkanaście papierosów.

Miarka się przebrała, kiedy miał już wziąć pistolet do ręki i strzelić do ściany, a pod lufę wskoczyła mu pani Hudson, która wygrażała mu, że jeśli nie przestanie, będzie zmuszona zadzwonić po Lestrade'a, aby go skuł, albo do Mycrofta, aby przyjechał i mu schował wszystkie bronie, jakie posiada jego brat, albo do Johna, aby po prostu przyjechał z przychodni i wkuł mu do tej jego głowy, że jeśli nie przestanie, to czynsz wzrośnie im kilkukrotnie.

Sherlock, oczywiście, wszystko rozumiał. Przybrał skruszoną pozę, wyraził skruchę, obiecał poprawę, ale kiedy wyszła, pomrukując coś pod nosem, złość i fascynacja wyszły z niego i za ich pomocą wziął broń do ręki, po czym strzelił.

- SHERLOCK, DO CHOLERY JASNEJ, WIEDZ, ŻE TWÓJ CZYNSZ BĘDZIE TAK WYSOKI, ŻE NIE POZBIERASZ SIĘ TAK...

- Nie byłbym taki pewny - mruknął do siebie Holmes i klasnął w dłonie. - Sprawa nadchodzi!

* * *

John wiedział, bo Sherlock wiedział.

Siedział w przychodni, bębniąc palcem o blat, kiedy jego pacjent opowiadał o swoich objawach, obawach, a on go uspokajał, chociaż myślami był gdzie indziej. Czekał na telefon, na jedną wiadomość od Sherlocka z „Sprawa, przyjeżdżaj". Oczywiście, że nie mógł się zerwać z pracy, ale ludzie znali go na tyle dobrze, że dostawał takie pozwolenie (Mycroft je wydawał), także od razu wylatywał na Baker Street, niesiony na skrzydłach i ciekawy, co przyniesie mu dane dochodzenie.

Także kiedy telefon mu zaćwierkał, przyspieszył badanie pacjenta, a kiedy go już zbadał, wybiegł szybko, wezwał taksówkę i szybko pojechał na adres, który wysłał mu jego przyjaciel.

Coming || SherlockWhere stories live. Discover now