6 - z życia Johna

2.2K 165 27
                                    

16. maja

W sumie to powinno być dla mnie normalne, ale nie jest. Powinienem czuć się dobrze, powinienem czuć przyzwyczajenie, nudę, ale jest na odwrót. Każda sprawa to kolejne nowe emocje, których często nie potrafię nazwać. Strach? Ból? Czy może jest na to odpowiednia nazwa? Nie wiem. Wolałbym nie wiedzieć.

Tamta sprawa była jednak inna. Przyszedł pewien mężczyzna, wyglądający na około czterdziestkę, i pytał o nadajnik wojskowy. Patrzył się na Sherlocka, ale miałem wrażenie, że pytania były kierowane do mnie. Mówił o wojsku, wspominał moją dawną jednostkę, moich dawnych kaprali. Przypomniał mi ból, jaki przeżyłem, będąc tam.

Sherlock chyba nie zrozumiał podtekstu tej wypowiedzi. Kazał mu spadać, bo, jak stwierdził, miał lepsze sprawy do rozwiązania, a jakiś głupi wojskowy nadajnik może znaleźć nawet Anderson. Wtedy mężczyzna zdenerwował się, zaczął krzyczeć na Holmesa i wręcz go obrażać - krzyczał, że Holmes przesadza, wyobraża sobie niestworzone rzeczy. Podkreślił również, starając się przy tym nie rzucić na gardło mojego przyjaciela, iż ten nadajnik nie jest głupi, dodając jeszcze, że nie rozumie, czemu Sherlock ma od razu do niego pretensje.

Nie muszę chyba mówić, że wyszedłem. Nie szło mi to na rękę, a szkoda mi było moich nerwów. Szkoda mi było również straconego czasu u terapeuty, aby ponownie zwalczyć nawracającą traumę. Nie byłem jeszcze gotowy się z tym zmierzyć.

A ten facet widocznie do tego dążył, aby tak się stało.

Poszedłem do pani Hudson, u której wypiłem herbatę, i porozmawialiśmy. Jak normalni ludzie. Bo szczerze mówiąc, z Sherlockiem czasami się nie dało porozmawiać - rzucał półsłówkami, nie dopowiadał zdań do końca, dlatego często sam musiałem domyślać się ich zakończeń. Potem pojawiały się oskarżenia, że nie rozumiem, co ma na myśli.

Do cholery, nikt nie wie, co masz na myśli, panie Chodząca Encyklopedio.

Spędziłem u naszej gosposi gdzieś około godziny, kiedy usłyszałem trzask drzwi frontowych. Zerwałem się na nogi i pobiegłem do góry, aby sprawdzić, czy może salon nie był cały od krwi bądź nie stał w płomieniach, jak ostatnim razem.

Mieszkanie, o dziwo, stało. Czyste. Nawet poduszki były ułożone na swoich miejscach. Jedynym przedmiotem, który nie był tam, gdzie powinien, był fotel mojego przyjaciela, który leżał na podłodze, a Holmes stał nad nim, fukając i mamrocząc pod nosem coś, czego nie mogłem zrozumieć.

Spodziewałem się po nim wszystkich reakcji - od przenikliwego wrzasku do gwałtownego wybiegnięcia na ulicę i pojechania gdzieś taksówką na miasto, aby powkurzać Lizzie lub ubłagać Lestrade'a, aby dał mu nową sprawę.

Ale nie. Stał. Po prostu stał nad tym fotelem i robił swoje.

- Możesz przestać? - poprosiłem zrezygnowany. Podszedłem do biurka i usiadłem przy nim. - Czy naprawdę będziesz teraz tak nad tym stał i oskarżał ten biedny, nic niewarty fotel, który w niczym nie zawinił? Jezu. - Przetarłem twarz rękoma i podparłem podbródek o dłoń. Sherlock patrzył na mnie z niedowierzaniem i gniewem w oczach, gotów w każdej chwili wybuchnąć.

Zapanowała chwila ciszy, w trakcie której mój przyjaciel walczył z fotelem, gdyż ten nie pozwalał mu się podnieść.

(Nie uwierzycie, ale on naprawdę z nim walczył. Okładał go pięściami i kopał, przy okazji krzyczał.

Co za dziecko.)

Kiedy go w końcu postawił, rzucił się na niego, przez co prawie ponownie spadł.

Nie miałem nic do roboty, dlatego wstałem, zawędrowałem do kuchni, wstawiłem czajnik i otworzyłem lodówkę...

A tam była głowa. Ludzka głowa. Ręce. Fragmenty kości piszczelowych. Skrawki skóry. Baniak krwi.

Zatrzasnąłem ją w momencie, gdy dobiegł mnie ich zapach.

- Nie.

- Boże święty, nie otwieraj... - Próbował mnie ostrzec, ale zdecydowanie za późno. Gdy szybko rzuciłem ku niemu wzrokiem, oglądając się przez ramię, nie siedział już na fotelu, a stał przy nim, dobitnie wwiercając się wzrokiem w moje plecy.

- Za późno! Czy wiesz, że gdyby tę lodówkę otworzyła nasza kochana pani Hudson, dostałaby zawału?

- Widziała to już wcześniej.

- To nie to samo!. Tego jest zdecydowanie więcej!

- Tylko odrobinę. Załatwiłem krew i tę skórę od...

- Nie chcę wiedzieć. - Podszedłem do szafki z kubkami, szukając swojego naczynia, jednak go nie znalazłem.

- ... Rogera.

- Nie chcę... co? Jakiego Rogera? Kim jest Roger? - Momentalnie odwróciłem się, trzymając w ręku jedną z jego filiżanek, i spojrzałem na niego, co nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.

Po chwili Sherlock skrzywił się, kiedy zorientował się, że powiedział odrobinę za dużo.

- Kim. Jest. Roger. - Zrobiłem kilka powolnych, ale stanowczych kroków w jego stronę. Pomimo tego Holmes ani drgnął, a jego twarz była iście pokerowa.

- Hell! - wykrzyknął, machając przy tym rękoma. - Poszliśmy na układ.

Miałem ochotę go czymś uderzyć.

- Jaki układ?

- On mi oddaje fragmenty zwłok, a ja mu załatwiam jakieś drobnostki.

- Drobnostki?!

W stronę jego głowę poleciała filiżanka (normalnie nie rzucam rzeczami, bo mi ich szkoda, ale tym razem złość wzięła górę), a Sherlock uchylił się.

Ceramika roztrzaskała się na drobny mak.

- I dlatego wysyła tutaj ludzi, abyś pomógł im odnaleźć radio?! Czy to był jego zastępca?! A może pomocnik, co?!

- Boże, John, uspokój się... - Sherlock podszedł trzy kroki ku mnie, ale zatrzymał się, widząc moją reakcję.

- Co on chciał?! - krzyczałem. Moje gardło bolało, ale nie dbałem o to - zdecydowanie potrzebowałem czegoś do rzucenia w niego po raz drugi.

Wzruszył ramionami i powoli usiadł na swoim fotelu.

- Jakieś ważne wojskowe radio zaginęło. Kazałem im posprzątać u nich w bazie, a jeśli to nie pomoże, to mają zadzwonić do Andersona.

- Jesteś niemożliwy.

- Jestem mądry.

Prychnąłem.

- Na pewno.

- Nie ja rzucam kubkami w ludzi.

- Nie ja strzelam w ścianę, gdy się nudzę.

Sherlock pstryknął i pokazał na mnie palcem, uśmiechając się sarkastycznie połową ust.

- Słuszna uwaga.

Westchnąłem i odwróciłem się, aby wlać gorącą wodę do nowego kubka. Postawiłem go na blacie i udałem się do łazienki.

Kiedy powróciłem, kubka nie było, a Sherlock siedział i nie ruszał się. Dalej było czuć kawę, ale mojego naczynia nigdzie nie było widać.

Wyjmowałem kolejny kubeczek, kiedy usłyszałem za sobą siorbanie.

- Jesteś okropny - powiedziałem z pretensją w głosie.

- Też cię lubię, John. Byłoby miło, gdybyś zrobił mi jeszcze herbaty.

- Masz ręce i nogi, i równie...

- Dzięki!

I już go nie było.

A moja kawa stała na stole w salonie.

Czasami się zastanawiam, jakim sposobem jeszcze nie zwariowałem, ponieważ w niektórych sytuacjach najchętniej bym rzucił w niego tysiąc kubków, żeby się opamiętał.

Ale to Sherlock, na niego nic nie działa.

Zazwyczaj.

Coming || SherlockWhere stories live. Discover now