ROZDZIAŁ IV

18 1 0
                                    


~Daisy

Siedząc w autobusie moje myśli jak zwykle uciekają w stronę Eve, lecz przypominam sobie, że dzisiaj podczas lunchu, z powodu absolutnego braku miejsc na stołówce (tym ludziom już do reszty odbiło, od kiedy w tej szkole jest tak niesamowita frekwencja?!) musiałam opuścić moje dwie znajome i dosiąść się do Des. Chyba tak ma na imię, raczej z nią nie rozmawiam, poznałam ją kiedyś tam, jak to poznaję innych ludzi: ktoś tam ją znał więc przypadkiem się na siebie natknęłyśmy, trochę pogadałyśmy i wydała mi się naprawdę fajna, zupełnie inna niż wszyscy, coś w sposobie jej mówienia, jakaś dziwna energia, po prostu chce się jej słuchać. Niestety nasze sporadyczne pogawędki o niczym skończyły się jakoś po dwóch tygodniach, a skoro ona raczej nie podchodziła, to stwierdziłam że nie będę jej sobą zawracać głowy no i... tak jakoś się rozmyło. Z resztą jak wszystko w moim życiu. W każdym razie gdy obok niej usiadłam, od razu zapytała czy idę na tą durną imprezę u Liama.
- Jasne, że tak, a ty?- odpowiedziałam
-Jesteś zdenerwowana?- co.do.chuja. jest nie tak z tą dziewczyną?! O mój boże, znowu zaczyna, jak jeszcze kiedyś gadałyśmy, to parę razy zdarzyły jej się jakieś takie chore akcje typu: "wiem kiedy chce ci się rzygać i PRZYPADKIEM mam całą jebaną butlę gorzkiej herbaty, bo tylko to jest w stanie ci pomóc!". Wtedy też się tak wkurzyłam... Niby chce dobrze, ale ile my się znamy? Nie prosiłam o pomoc. I nigdy nie proszę, daję radę sama. Oczywiście że się denerwuję tą imprezą! Ale to nie jej interes, już mówiłam nie chcę twojej pomocy, Des!
-Wcale nie, a z resztą co ci do tego?!- wrzasnęłam, wstałam od stołu, wzięłam tackę z ledwie zaczętą sałatką wyrzuciłam ją i po prostu wyszłam. Nie obchodzi mnie co sobie pomyślała, ale kim, lub czym ona do cholery jest?! Mam dziwne przeczucie, że coś mnie z nią łączy i że ona sama nie jest zwykłym człowiekiem... Oh, nie ważne, przecież muszę już wysiadać. Idziemy z przyjaciółką chwilę razem, znowu gadając o głupotach i w końcu rozdzielamy się. Des miała rację, naprawdę się denerwuję tą idiotyczną imprezą... Nie wiem co na siebie włożę, pewnie znowu się upiję, zapalę dziesięć papierosów i nagle wszystkich pokocham... Ale chyba tak się robi, no nie? Będzie fajnie, napewno!
Wróciłam do domu, zmyłam cały makijaż, chwilę przyglądałam się sobie. Tak, znowu pojawiły się trzy nowe pryszcze (stres), widzę zmarszczkę pod okiem (serio... serio? Mam tylko siedemnaście lat!!), i czy mi się wydaje czy mój nos jest jakiś krzywy? Krzaczaste brwi... muszę je okiełznać. Ok, Dais... Żyj pozytywnie, uśmiecham się do swojego odbicia, przebieram w dres i idę zjeść pyszny obiad. Dziś piątek, więc oczywiście nie uczę się wcale, choć powinnam, i kładę się na łóżku, by poczytać. Idzie mi całkiem nieźle, do chwili aż przypominam sobie co dziś opowiadała na francuskim nieco nawiedzona pani Lorenz:
"Co dwieście lat w naszym miasteczku budzą się dziwne siły. Przez następne pięćdziesiąt lat na terenie całego Heatherfiled notowane są dziwne zdarzenia, których nikt nie potrafi wyjaśnić. Dzieją się rzeczy nie do pomyślenia. Po ziemi chodzą stwory, o których istnieniu nie macie pojęcia..."
Wszystko to powiedziała tak jakby jakoś to recytowała, czy coś podobnego, ciekawe czy każdej klasie powtarza dokładnie tą samą formułkę... W każdym razie to, co zwróciło moją uwagę to fakt, że ZAWSZE gdy porusza właśnie ten temat, mam przeczucie, że mówi całkiem serio... Lubię jej słuchać, lubię ludzi którzy się wkręcają w różne takie rzeczy, a po za tym moja intuicja, coś jakby siedziało we mnie, raczej nie myli się i podpowiada kiedy warto wytężyć słuch, uciekać, lub zainteresować się. Coś jakby część mnie mogła zobaczyć każdą sytuację z mojego życia z innego punktu widzenia i pomóc mi zareagować na czas. Jakby dwie mnie w jednej mnie. Ok, czas do psychologa, kolejny defekt mojego mózgu: schizofrenia. Wracając do słów nauczycielki od francuskiego: interesuje mnie to co ona mówi, może w poniedziałek z nią dłużej porozmawiam, może coś uda mi się wyciągnąć od niej. O cholera!! za czterdzieści minut przychodzi moja przyjaciółka by szybko się trochę napić, i się wydostać z obrzeży Heatherfield i dotrzeć do Liama, a ja siedzę w dresie, rozczochranymi włosami i nieumalowana, brawo Dais! Ok, idę ogarnąć się do łazienki i nakładam podkład, lekko przyciemniam oczy i wybieram burgundową szminkę do ust, włosy wiążę w wysoki, lekko roztrzepany kucyk. W samym szlafroku ide do pokoju by wybrać ubrania, gdy słlyszę dzwonek do drzwi: moja przyjaciółka.. szlag, no nieźle! Wpuszczam ją do domu, i idziemy do mnie. Ja wybieram ubranie, a ona zaczyna lać wódkę. Dobrze że rodziców nie ma, są na dwudniowej wycieczce. Zakładam cieliste cienkie rajstopy, czarne szorty z podwyższonym stanem, a luźną czarną bluzkę z dekoltem w serek wkładam do spodni. Poźniej ubiorę na to kurteczkę ze sztucznej skóry (wspomniałam że nie akceptuję cierpienia zwierząt dla ludzkiej uciechy? Tak, jestem wege i te sprawy) oraz czarne buty na grubym obcasie. Odmarznie mi dupa, ale co tam. Czas na picie! Nie wiem jak to zrobiłyśmy, ale w ciągu dwudziestu minut opróżniłyśmy prawie cała butelkę! Resztę zabieramy z sobą i biegniemy na przystanek. Ledwie zdążyłyśmy i ruszamy... Mija jakieś piętnaście minut w busie, potem z pięć na piechotę i... Oto jesteśmy, oto dom Liama... Oto ja. Już się lekko bujam, już mi mocno szumi w głowie. Oto ja w krótkich gaciach, na obcasach, umalowana... Dobrze, że wzięłam baleriny do dużej ciemnoniebieskiej torby. Oto my, narąbane i nareszcie szczęśliwe, wchodzimy do domu! Let the party begin!

-HanamiHana

Ponkowhał StoryOnde histórias criam vida. Descubra agora