ROZDZIAŁ IX

19 1 0
                                    


~Des~
Pamiętam jakby to było wczoraj...
Jechaliśmy z Maxem do dziadków na weekend. Siedzieliśmy na tylnim siedzemiu i rozmawialiśmy przyciszonymi głosami o naszych małych sekretach. Była pełnia lata, a my uwielbialiśmy odwiedzać dziadków. Szczególnie tą porą roku. Miałam ledwo skończone osiem lat. Jakiż to był piękny czas, być nieświadomym całego zła na świecie. Z mojego siedzenia idealnie widziałam rodziców. Tata siedział za kierownicą z poważną miną i mówił coś do mamy swoim dźwięcznym głosem. Był bardzo wysoki. Miał czarne włosy, które odziedziczył po nim Max, a jego niebieskie oczy zawsze były spokojne. Obok niego siedziała średniego wzrostu szatynka z zielonymi oczami i duszą artysty. Rodzice odwozili nas do dziadków, ponieważ sami musieli lecieć samolotem do Paryża, ale nie powiedzieli nam po co. Pożegnaliśmy się z nimi, a oni życzyli nam miłej zabawy. Od razu pobiegliśmy na poddasze do naszego pokoju, żeby zostawić tam wszystkie rzeczy i wybiec na podwórko. Cały dzień spędziliśmy na kwiecistych łąkach. Wieczorem padliśmy zmęczeni do łóżek. Rankiem następnego dnia zjedliśmy śniadanie razem z babcią w kuchni. W telewizji pojawiła się czołówka wiadomości. Babcia momentalnie zbladła i pobiegła po dziadka. Starali się nam jak najdelikatniej powiedzieć, że nasi rodzice zginęli w katastrofie samolotu, który spadł do wód północnego atlantyku. To była najgorsza wiadomość jaką kiedykolwiek usłyszałam. Od tamtej pory pogrążeni w smutku zamieszkaliśmy z dziadkami na stałe. Długo nie mogłam dojść do siebie po tym co się stało. Cztery lata po katastrofie odwiedziła nas pewna kobieta. Miała na oko dwadzieścia lat i mówiła, że znała naszych rodziców i ma dla nas wszystkich parę informacji. Wydała mi się bardzo dziwna, ale zdecydowałam się jej wysłuchać. Rose, bo tak miała na imię, powiedziała nam, że samolot wcale nie zatonął, ale rozbił się na niewielkiej wysepce na oceanie atlantyckim. Oprócz tego powiedziała nam jeszcze, że co prawda wszyscy znajdujący się na pokładzie zginęli, ale jednego ciała nie odnaleziono. Było to ciało naszego ojca. Poźniej kobieta chciała porozmawiać sam na sam z dziadkami więc ich zostawiliśmy. Dwie godziny później przyszła po nas z zimnym wyrazem twarzy i powiedziała, że wyjeżdżamy do innego miasteczka. Z Rose niestety mieszkamy do dzisiaj i ten fakt wcale mnie nie zadowala, bo nigdy nie udało mi się jej polubić. Na szczęście Rose dużo pracuje i często nie ma jej w domu, albo nie wraca na noc.
***
Łapczywie wciągnęłam powietrze w płuca po czym wypuściłam je ze świstem. Otworzyłam oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Swoim gwałtownym ruchem musiałam wystraszyć Mortis, bo fuknęła na mnie i zeskoczyła na podłogę. Czułam się jakby ktoś mnie ogłuszył. Przez dłuższą chwilę nie dochodziły do mnie żadne dźwięki a wszystko co widziałam było rozmazane.
-Des? Wszystko w porządku?- usłyszałam zartoskay głos Maxa. Kiedy doszłam do siebie rozejrzałam się wokoło. Byłam w swoim pokoju. Siedziałam na łóżku przykryta kołdrą. Po mojej prawej siedział Max, a po lewej na brzegu łóżka Kol.
-Tak, tak, wszystko jest pod kontrolą- powiedziałam do nich, chociaż sama nie do końca wiedziałam, że tak jest.
-No nie wiem- Kol patrząc na mnie zmarszczył czoło. Musiałam wyglądać na zdezorientowaną.
-Des spałaś całe dwa dni- Max wydawał się być zatroskany bardziej niż powinien.
-Musiałam mocno się schlać u Liama skoro spałam aż dwa dni- zaśmiałam się.
-Znaleźliśmy cię jak leżałaś na podłodze w holu. A właściwie to- Kol zawachał się.- znalazł cię Dan i przekazał nam, że mamy cię położyć na łóżku i czekać aż się obudzisz.- No tak. W piątek wszyscy się nieźle narąbaliśmy, a Dan wydawał się niezwykle pobudzony po pewnym incydencie. Mimo wszystko zniepokoiło mnie jednak to co powiedział mój przyjaciel.
-Dzisiaj niedziela tak?- zapytałam bardziej siebie niż ich.
-Tak- usłyszałam w odpowiedzi. Nie zastanawiałam się który z nich mi odpowiedział tylko w myślach już widziałam siebie rozmawiającą z Danem. Czeka nas poważna rozmowa.
-Wybaczcie chłopaki, ale muszę doprowadzić się do porządku- powiedziałam siadając na brzegu łóżka obok Kola.- I przygotować do szkoły.
-Chwila- Błękitnooki nie pozwolił mi stanąć na nogi, więc z powrotem wczołgałam się na środek łóżka.
-O co wam chodzi?- zapytałam zbulwersowana ich nadopiekuńczością- Przecież mówiłam, że dobrze się czuję, więc nie wiem gdzie leży problem.
-Nie pójdziesz do szkoły- Max odpowiedział stanowczym głosem.
-Nie możesz mi zabronić, a poza tym, to co zrobicie, żeby mnie zatrzymać? Przecież nie przygwoździcie mnie do łóżka wbrew mojej woli- skwitowałam z ironicznym uśmiechem, podejmując kolejną próbę wstania.-Nie zrobicie tego, prawda?- zapytałam widząc ich poważne miny
-Des...-Kol próbował coś wskórać, ale ja byłam nieugięta.
-Naprawdę nic mi nie jest- mówiłam powoli, ale donośnym tonem, bo cała ta sytuacja zaczęła mnie irytować.
-Des...-tym razem odezwał się Max
-Co Des? Co Des?- stojąc już na nogach odwróciłam się w jego stronę- Mam ci dać w twarz, żebyś uwierzył?- mówiąc to byłam śmiertelnie poważna i...zła.
-Poddaję się- brunet podniósł ręce w geście kapitulacji.
-Ja za to jestem chętny- Kol próbował zrobić seksowny wyraz twarzy, ale nie potrafił bo zaczął się śmiać, a Max razem z nim.
-Wynoście się- krzyknęłam rzucając w siedzącego naprzeciwko mnie blondyna ręcznikiem. Wstał i ponownie próbował wyglądać seksownie, ale skutek był wręcz odrotny, bo sama zaczęłam się śmiać. Kiedy chłopcy wyszli z mojej sypialni zabrałam z łóżka ręcznik, wyciągnęłam jakieś ubrania, pogłaskałam kota i poszłam do łazienki.
Stanęłam zmarnowana przed lustrem. Nie byłam zmęczona, ale wyglądałam jakbym nie spała co najmniej z tydzień. Miałam podkrążone oczy i byłam blada. Wiem czego mi brakowało. Krwi. Świeżej krwi. Zdjęłam z siebie piątkowe ubrania przesiąknięte potem i zapachem alkoholu. Wzięłąm długi i orzeźwiający prysznic. Po wyjściu z kabiny założyłam świeże ubrania, wyszczotkowałam zęby i zeszłam do piwnicy.
Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej jeden woreczek z krwią. Sama nie wiem jak to się stało, że jeszcze nikt jej nie odkrył. Może dlatego, że wygląda na starą i nieużywaną od lat, albo też dlatego, że trzymam ją pod kluczem, a do naszej piwnicy i tak nikt nie wchodzi. Kiedy tylko poczułam w ustach zimny, gęsty płyn, momentalnie odżyłam. Pusty woreczek schowałam z powrotem do lodówki. "Muszę się ich wreszcie pozbyć" pomyślałam sobie. Wróciłam na górę. Był późny niedzielny wieczór. Mimo to w salonie nadal siedział Kol i oglądał z moim bratem jakiś mecz.
-Co ty tu jeszcze robisz- zapytałam pochodząc do nich.
-No cóż, mam zamiar tutaj nocować- odwrócił się w moją stronę. Posłałam mu pytające spojrzenie.- Nie zostawimy się samej w domu!- jakby jego odpowiedź nie była oczywista.
-Korzystając z okazji, że zostajesz w domu, my też jutro nie wybieramy się do szkoły- tym razem to Max się odwrócił i wyszczerzył do mnie zęby w udawanym uśmiechu.
-Cudnie. Czyli nie będę miała czasu na rozmyślanie nad moim przeznaczeniem- rzuciłam sarkastycznie i poszłam do kuchni zrobić sobie coś do zjedzenia. Wróciłam do siebie z dwoma kanapkami. Mortis wyczuła zapach wędliny bo momentalnie pojawiła się na moich nogach, więc chcąc niechcąc musiałam dać jej plasterek szynki. Kończyłam jeść drugą kanapkę kiedy z dołu usłyszałam odgłosy rozmowy. Najpierw myślałam, że wróciła Rose, ale kiedy wytężyłam słuch byłam zdziwniona. Słyszałam trzy męskie głosy, z czego dwa dobrze znałam, bo należały do Kola i Maxa. Trzeci był dla mnie nowy, ale wydawało mi się, że kilka razy już go słyszałam.
-Mógłbym się z nią zobaczyć?- zapytał nieznany głos
-Jasne, jest na górze.- te słowa wypowiedział mój brat. Zamarłam kiedy usłyszałam kroki po schodach. Drzwi otworzyły się z impetem a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Dan.
-Widzę, że czujesz się już lepiej- stwierdził na wstępie
-Ta- prychnęłam niezadowolona z jego towarzystwa. Chłopak był bezczelny. Usiadł na moim łóżku i skrupulatnie przyglądał się meblom. Wstałam szybko i wręcz podbiegłam do drzwi. Zamknęłam je. Chłopak nawet nie raczył na mnie spojrzeć.
-Co to ma znaczyć?- zapytałam bezpośrednio ostrym tonem.
-Nie rozumiem o co ci chodzi- odpowiedział z bezczelnym wyrazem twarzy a we mnie się zagotowało.
-Oczywiście nie rozumiesz o co mi chodzi- przybrałam lekceważący ton głosu i podeszłam do chłopaka wymachując teartalnie rękami.- Piątek wieczór, las, chłopak nabity na gałąź?- stałam z rękami założoymi na piersi, uważnie śledziłam wzrokiem chłopaka i słuchałam bicia jego serca. Jeśli mnie okłamie chyba mu oczy wydłubię.
-Nie mam pojęcia kim on był, ale wiem kim ty jesteś- wstał i podszedł do mnie. Zrobiłam krok w tył.
-Naprawdę? A bo ja nie wiem kim jestem- rzuciłam sakrastycznie pokazując dwa wydłużone kły- Wiesz co? Nie lubię cię i Mortis chyba też- kotka syczała jak opętana patrząc wrogo na intruza.
-A to ciekawa sytuacja- wzrok blondyna skupił się teraz na Mortis.
-Odwal się- krzyknęłam do chłopaka, który wyciągał rękę do mojego zwierzaka.
-Spotkamy się w jutro w szkole to porozmawiamy na spokojnie- zaczął- Widzę, że teraz jesteś dość wrogo nastawiona i nieufna wobec mnie- mówił o mnie jak o zwierzęciu, co mnie rozwścieczyło do granic możliwości.
-Nie.
-Przepraszam, co?
-Nie spotkamy się w szkole.- syknęłam podnosząc głowę, żeby zaszczycić chłopaka morderczym spojrzeniem.
-Jak to?
-Po prostu. Nie będzie mnie w szkole.- Byłam zadowolona widząc na twarzy Dana zaskoczenie pomieszane z irytacją.- Będę ćwiczyć, żeby móc odciąć ci te skrzydełka....-powiedziałam uśmiechając się ironicznie i bezczelnie ścinając chłopaka wzrokiem. Wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Byłam z siebie naprawdę zadowolona. Kiedy po chwili usłyszałam kolejny trzask drzwi był to dla mnie sygnał, że mogę spokojnie zejść na dół, żeby prozmawiać z chłopakami. Zamieniłam z nimi parę słów po czym życzyłam obu dobrej nocy i wróciłam do siebie. Nie chciało mi się przebierać kolejny raz w przeciągu półtorej godziny, więc wbrana w luźne dresy i granatową koszulkę weszłam do łóżka biorąc ze sobą laptopa. Zanim zasnęłam przeglądałam sieć poszukując odpowiedniej dla siebie kuszy. Jednak nie znalazłam nic ciekawego więc poszłam spać.
Śniło mi się wiele niejasnych dla mnie rzeczy i widziałam wiele niepokojących obrazów. Ale jedna rzecz utkwiła mi w głowie. Widziałam siebie i Kola. Rozmawialiśmy i w pewnym momencie chłopak chwycił mnie za rękę. W miejscu, w którym mnie dotknął pojawiła się fioletowa wstęga iskier. Po chwili usłyszeliśmy głos jak gdyby echo w głębokiej studni. "Fioletowa iskra to rzecz bardzo rzadka. Pojawia się jeżeli mężczyznę i kobiętę łączy więcej niż tylko miłość. Znaczenie jej jest proste. Kobieta, którą połączyła z mężczyzną fioletowa iskra jest mu przenaczona na wieki, a mężczyzna będzie zawsze szedł u boku kobiety z którą został połączony. Znak ten jest na tyle silny, że nie jest w stanie zerwać go żaden rytuał a para sobie przez to zaprzysiężona będzie się wspierać wzajem. Więź zawarta między nimi oparta będzie na poświęceniu i wspólnej walce, a drogi ich łączyć się będą i dążyć do wspólnego zjednania."
Obudziłam się nagle. Czułam, że koszulka lepi mi się do pleców. Srawdziłam godzinę na telefonie. Piąta czterdzieści. Przeczuwałam, że raczej już nie zasnę, więc wstałam i wzięłam szybki prysznic. Myślałam o tym co mi się śniło i doszłam do wniosku, że nie wyobrażam sobie takiego połączenia duszy z Kolem, ale z drugiej strony już nigdy nie będę go odbierać jako zwyczajnego przyjaciela. Ubrałam czarne dopasowane spodnie i ciemną koszuklę na ramiączkach z dekoltem. Wiedziałam już dokładnie co chcę robić i z kim. Do tego założyłam mój pasek z dwoma nożami w pochwach i wyszłam z pokoju. Przekraczając próg miałam wrażenie jakbym zapomniała o czymś istotnym. Zeszłam na dół. Zobaczyłam, że w salonie na kanapie śpi przykryty kocem Kol. Wyglądał uroczo. Chwila...czy ja to właśnie pomyślałam...niedorzeczne. Poszłan do kuchni i nalałam do szklanki zimnej wody. Wróciłam do salonu. Wylałam zawartość na chłopaka. Odstawiłam szklankę na stolik i odsunęłam się na bezpieczną odległość. Reakcja Kola była natychmiastowa. Zerwał się, wsparł na rękach i odrzucił mokre włosy do tyłu. Spojrzał na mnie gniewnie.
-Nie zrobiłaś tego- wydyszał zaskoczony gwałtowną pobudką.
-Owszem zrobiłam- powiedziałam z zadowoloną miną.
-Pożałujesz tego- chłopak wstał i szedł w moim kierunku.
-Zobaczymy!- krzyknęłam odwracając się i ruszając do mojego ulubionego miejsca w domu.
Siłownia ( o ile można to tak nazwać) mieściła się na końcu korytarza po zachodniej stronie domu. Zaraz obok znajdowały się drzwi do piwnicy. Pewnym krokiem weszłam do pomieszczenia i wzięłam do rąk dwa średniej wielkości noże. Kiedy tylko Kol pojawił się w drzwiach rzuciłam mu jeden, który z resztą zręcznie złapał. Swój włożyłam za pasek i zajęłam się rzutem sztyletami.
-Ruszaj się, będziemy ćwiczyć-powiedziałam do chłopaka, który wciąż stał w miejscu- Radzę się przebrać- popatrzyłam na jego mokrą koszulkę.
-Po co się przebierać skoro mogę zrobić to- Kol jednym ruchem zdjął koszulkę i po raz kolejny miałam okazję zobaczyć jego gołą klatę. "Nie będę umiała się przy tobie skupić pacanie" pomyślałam trafiając sztyletem w sam środek tarczy. Ale od kiedy ja zaczęłam o nim myśleć w ten sposób...? Chłopak zbliżył się do mnie i biorąc moją rękę w uścisk pozbawił mnie sztyletów. Kiedy tylko jego ręka dotknęła mojej skóry poczułam przyjemny dreszcz na całym ciele. "Co do diabła" zapytałam w duszy samą siebie.
-Wolałbym poćwiczyć walkę wręcz- powiedział chrapliwie.
Momentalnie zareagowałam na jedgo słowa. Wyciągnęłam zza paska nóż i śmignęłam nim przed oczami blondyna. Zwinnie odsunął głowę. W innym razie byłby już jej pozbawiony. Rzuciłam się na niego celując w różne punkty i akatując nie tylko nożem, ale też ręką. Oberwał w bark kiedy próbował mnie unieruchonić. Ja za to wylądowałam na podłodze pokrytej materacami i żeby uniknąć ciosu musiałam się przewracać w prawo i lewo. Szybkim ruchem podcięłam chłopaka tak, że wylądował na miejscu, gdzie sam mnie przed chwilą powalił. Tyle, że brzuchem do podłogi. Korzystając z chwili jego nieuwagi sama podniosłam się i rozprostowałam plecy. Trwało to zbyt długo bo Kol również się podniósł na tyle żeby śmignąć ostrzem pod moimi nogami, ale w odpowiednim momencie uskoczyłam. Znów staliśmy naprzeciw siebie. Niebieskooki zaatakował pierwszy i dostał za to rękojeścią w głowę. Jeszcze raz pozbawiłam go równowagi i runął na kolana przed ogromnym lustrem. Stanęłam za nim. Pociągnęłam go za włosy i odchyliłam jego głowę do tyłu, a pod gardło podłożyłam ostrze noża. Było ono tak blisko jego tętnicy szyjnej, że jeden niewłaściwy ruch mógł sprawić, że zabiłabym go na miejscu. Jednak nasza znajomość od początku była budowana na zaufaniu.
-Coś ci nie wyszła ta zemsta- powiedziałam władczo patrząc na niego z góry.
-Yhym...-wychrypiał. Spojrzałam w lustro. Chłopak był zapatrzony w mój dekolt, który wydawał się jeszcze większy przez to że byłam lekko pochylona.
-Zboczuch- udając urażoną odsunęłam się od niego. Usłyszałam jak odetchnął.
-Nie zboczuch, tylko normalnie myślący facet- westchnął wstając- Chyba cię dziabnąłęm- zbliżył się do mnie. Rzeczywiście czułam piekącą ranę na lewym policzku, ale nie przejmowałam się tym bo ona zaraz się zagoi. Palcem przetarł sączącą się z rany krew.
-Norma. Jak zwykle nie jesteś dość ostrożny.- w odpowiedzi przejechałam swoim nożem po jego przedramieniu. Na skórze została czerwona smuga.
-A ty jak zwykle nie pozostajesz mi dłużna- odpowiedział z ironią. Podeszłam do małej apteczki, w której właściwie znajdowały się tyko różne plastry. Jeden przykleiłam sobie, mimo, że rana powinna się zagoić. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń. Zawszę tak robię, głównie tylko po to, żeby Kol się nie doczepił. Drugi plaster przykleiłam na podłużne cięcie na przedramieniu blondyna
-Kawy?- zapytał na co ja tylko pokiwałam głową. Wyszedł z pomieszczenia. Wyszłam zaraz zanim. Uciadłan na blacie. Byłam zmęczona i przepocona, ale szczęśliwa i zdawało mi się, że poczułam jakąś dziwną wieź między nami. Nie wiem czym to mogło być spowodowane. Popiając kawę poczułam, że wreszcie odżyłam. Rozmawialiśmy spokojnie kiedy w kuchni pojawił się zaspany Max.
-Ooo wstało i nasze słoneczko!- wykrzyknęłam śmiejąc się z miny brata, po której można wnioskować, że nie był wyspany.


Lady Horan

Ponkowhał StoryWhere stories live. Discover now