2: Alvin

5K 243 3
                                    

Od jakiegoś czasu mam urwanie głowy z pracą. Prawie codziennie dostaję nadgodziny, ponieważ połowa kadry nauczycielskiej się rozchorowała. Staram się to sobie tłumaczyć w ten sposób, że może jest to sprawdzenie nowej osoby w pracy, by zobaczyć ile może pracować za dwóch i jak bardzo się stara. W końcu nigdy wcześniej nie pracowałam w prywatnym budynku, mają one wyższe poziomy i ostrzejszy regulamin pracy. Na dodatek w żadnej z poprzednich placówek nie siedziałam dłużej niż dwa lata. Szybko zmieniałam miejsce pracy, jeśli coś mi nie odpowiadało: nieprzyjemna atmosfera w pokoju nauczycielskim, małe wynagrodzenie, niemiłe spotkania i rozmowy z dyrektorami lub brak wypłaty za dodatkowo przepracowane godziny. Myślę, że jeśli obecna placówka do której uczęszczam jest na tak dobrym poziomie, musiano wziąć pod uwagę częstotliwość zmian pracy u mnie w CV. Uważam jednak, że ta szkoła jest w porządku pod względem ludzi znajdujących się w niej. Starsze nauczycielki się nie wywyższają, dodatkowe szkolenia wykonałam bez żadnych problemów, a na dodatek wszystko oddaję w terminach. Jedynym minusem jest to, że jak do tej pory pracuję bardzo ciężko, lecz jestem przekonana, że za góra miesiąc się to zmieni. W końcu, nie każdy człowiek choruje po cztery miesiące, prawda?

Po godzinie piętnastej odebrałam Victor'a ze szkoły. Chłopiec uczęszcza do tego samego miejsca, w którym pracuję. W ten sposób syn nie ma problemów z dojazdami, a ja nie muszę dodatkowo jeździć autem po ogromnym mieście. Jakby tego było mało, szkoła znajduje się dwadzieścia minut spacerkiem od naszego bloku mieszkalnego. Jest to najbliżej położona szkoła od nas, a kiedy jest ciepło możemy się do niej przejść nie zanieczyszczając powietrza spalinami. 

Zmęczona wróciłam do domu. Pierwsze co zrobiłam, to odłożyłam ciężkie dokumenty na biurko u siebie w pokoju. Są to niby tylko kartki papieru, lecz dwieście kopii jednego sprawdzianu potrafi ważyć parę kilogramów. Postanowiłam, że dzisiaj przed rozmową z Alvin'em pogram na swoim instrumencie, aby wyciszyć się i zebrać myśli po wszystkim, czego dzisiaj doświadczyłam. Ze spokojem usiadłam przy zżółkniętych już od słońca klawiszach. Uwielbiałam patrzeć przez okno jednocześnie przesuwając palcami po gamie dźwięków wylatujących ze skrzyni. Zaraz po usadzeniu się na stołku, obok mnie pojawił się syn.

- Co dzisiaj zagrasz? - zapytał jak zwykle lekko sepleniąc, przez co jego głos wydawał się jeszcze bardziej słodszy.

- Może jakąś melodię z bajki?

- Mogę wybrać którą? - jego oczy się zaświeciły, a moja twarz przybrała uśmiech.

- Pewnie! To co chciałbyś dzisiaj usłyszeć? - zapytałam z zainteresowaniem.

- Chcę Piotrusia Pana! - mały krzyknął mi do ucha.

Zaśmiałam się z tonu, w jakim Victor to powiedział. Uwielbiał tę bajkę, można było ujrzeć ekscytację w oczach, kiedy zaczęłam grać pierwsze nuty. Syn uważnie patrzył na moje palce oraz lustrował mnie wzrokiem. Wydawał się wpatrzony w mój wizerunek oraz wsłuchany w rytm melodii. Widać było, że podobała mu się melodia, która opisywała przygody wiecznie młodego chłopca mieszkającego w Nibylandii. 

Kiedy skończyłam wciskać ostatnie klawisze nastał szum. Był spowodowany ostatnimi dźwiękami, które jeszcze ostatkiem sił wydobywały się ze skrzyni. Oboje uwielbialiśmy ten dźwięk. Zwiastował on pomyślnie zagraną sekwencję, zawsze razem zamykaliśmy oczy wsłuchując się w to, jak szum powoli staje się coraz cichszy. To było jak hipnoza, wciągało, zapominało się o wszystkim czym człowiek się martwił podczas grania: czy naciśnie dobry klawisz, czy wystarczająco długo utrzyma dźwięk...

- To było piękne mamo. - chłopiec nachylił się do moich ust, które po chwili pocałował.

- Dziękuję skarbie. - uśmiechnęłam się.

Celowy PrzypadekWhere stories live. Discover now