Rozdział 1

600 41 17
                                    


No siema!

Przed Wam moje nowe opowiadanie o niesamowicie ambitnym tytule (jestem w to kiepska!). O czym będzie? A no tyle to chociaż powiedział Wam tytuł, więc na jedno się przydał. Nie wiem, jak będzie z regularnością, na razie planuję wrzucać rozdziały raz w tygodniu - w czwartek właśnie, ale zobaczymy, jak to wyjdzie w przyszłości.

Zapraszam do lektury i zostawiania opinii. To bardzo świeży, jeszcze nieukształtowany twór, więc Wasze zdanie będzie miało kluczowe znaczenie dla jego rozwoju :).

PS Inspirowane opowiadaniami tego autora: https://www.wattpad.com/user/Aldern

=================================

Siedziałam w małej, ciasnej kawiarni na Krakowsim, uparcie wypisując wiadomości do koleżanek. Był koniec września, za kilka dni miały zacząć się pierwszej zajęcia magisterki na edytorstwie. Byłam niesamowicie dumna, że udało mi się dostać, biorąc pod uwagę, jak wiele problemów miałam ze skończeniem licencjatu.

Tego dnia miałyśmy spotkać się we trzy, żeby świętować sukces. Nie przeszkadzało mi, że padał deszcz, nie nosiłam nawet parasola. Założyłam cienki, granatowy płaszcz i koronkową czapkę, po czym uznałam, że nie jestem z cukru i przecież się nie rozpuszczę. Z przystanku było blisko do herbaciarni, więc rzeczywiście się nie roztopiłam. Jednak deszcz sprzyjał korkom, a jadące zza miasta koleżanki przekonywały się właśnie, nie po raz pierwszy zresztą, że zawsze lepiej jechać wcześniejszym busem.

Dlatego zawsze miałam przy sobie komputer. Korzystając z okazji, że miało nie być ich jeszcze przez kolejne czterdzieści minut, zamówiłam zieloną herbatę z trawą cytrynową i usiadłam przed dziesięciocalowym laptopem, żeby trochę popracować. Do renty po rodzicach dorabiałam pisaniem idiotycznych tekstów na jakieś głupawe tematy. Nie miało znaczenia, czy znałam się na rzeczy, od tego była wyszukiwarka internetowa. Liczyło się tylko to, że potrafiłam płynnie składać zdania i wystukać tysiąc znaków w przeciągu raptem pięciu minut. Gdyby zlecenia pojawiały się częściej, to byłaby najbardziej opłacalna praca na świecie.

Siedziałam przy największym stole, czteromiejscowym w rogu pomieszczenia. Specjalnie po to przyszłam wcześniej, by móc odstać swoje i w dogodnej chwili zająć ulubiony stolik. Często tu przychodziłam. Zapach herbaty i ciasta doskonale mnie nastrajał. Nie, żebym miała zły humor, bo zazwyczaj byłam raczej pogodna, przynajmniej poza domem. Szczególnie teraz, kiedy wypracowałam sobie w pełni zasłużony, drugi stopień studiów. Z dyplomem z UW miałam wiele możliwości znalezienia dobrej pracy, a specjalistów w mojej przyszłej dziedzinie zawsze było mało.

Telefon zatrząsł mi się w rękach ponownie. „Kurwa, wypadek. Nie wierzę! Ja tu będzie najwcześniej za godzinę!" - zobaczyłam wiadomość od Marty. Zaśmiałam się pod nosem i odpisałam, że nie musi się denerwować, bo przez najbliższe kilka godzin nie wybierałam się nigdzie dalej niż do lokalowej łazienki. Potem odłożyłam telefon i zaczęłam przeglądać listę ofert pracy.

~*~

Nienawidziłem deszczu. Zresztą całej Warszawy nienawidziłem i nie wiedziałem, co, do cholery, namówiło mnie, żeby tu przyjechać. Mogłem wykładać gdziekolwiek indziej, ale Michał uparł się, że ściągnie mnie akurat tu. Bo dużo płacą. Cóż, może i była to prawda, ale ja wcale nie potrzebowałem pieniędzy, miałem ich jak lodu i nigdy nie musiałem się o to martwić. Pycha zwiodła mnie w to wyklęte przez Boga miejsce.

Umówiłem się z przyjacielem w Coście na Nowym Świecie. Problem polegał jednak na tym, że były tam trzy Costy i za cholerę nie wiedziałem, w której mam czekać. A on oczywiście się spóźniał. Gdyby chociaż raz był na czas... Czemu byłem tak głupi i zjawiłem się punktualnie?

Dziwak z dyplomemWhere stories live. Discover now