Rozdział 2

251 28 12
                                    


Michałowi udało się osiągnąć nowe stadium wkurwiania. Wyprowadził mnie z równowagi tak, że zwyczajnie trzasnąłem go kaskiem w łeb i na piechotę ruszyłem do domu. Jednak ten idiota mnie dogonił, obezwładnił i siłą zaciągnął na motor. Mogłem się domyślić, że kawa była tylko wymówką. W rzeczywistości szukał jedynie pretekstu, żeby wyciągnąć mnie na miasto.

— Musisz czasem ruszyć dupę z domu, inaczej przyrośnie ci do kanapy!

— Jest skórzana, nie miałbym nic przeciwko — burknąłem niezadowolony.

Zostałem porwany. Michał zaciągnął mnie do jakiegoś głośnego klubu. Nienawidziłem takich miejsc. Śmierdziało w nich narkotykami, piwem, papierosami i potem, na dodatek jeszcze ta muzyka. Nie wiem, kto okrzyknął stukanie i warczenie mianem muzyki, ale chętnie bym go oskalpował.

Zamówiliśmy po piwie i dopchaliśmy się do jakiegoś wolnego stolika. Michał uznał, że muszę się rozerwać. Jako ambasador swojego miasta (nie wiedziałem, że ten tytuł zyskuje się po dwóch latach mieszkania gdzieś...) uznał, że musi mnie godnie przywitać. Gdybym wiedział, przynajmniej ubrałbym się odpowiednio do okazji. Właściwie kogo ja oszukuję? W szafie miałem tylko garnitury, piżamę i dwa komplety dresu, ale przynajmniej miałbym wybór.

Nie byłem w nastroju do zabaw, do tańca tym bardziej. Chciałem wrócić do domu, wziąć nowy lek, który udało mi się dostać dopiero dziś, i iść spać z nadzieją, że wreszcie się wyśpię. Michał nie chciał o tym słuchać. Wmuszał we mnie piwo za piwem. Po piątym zrezygnowałem z tabletek, a po ósmym zapomniałem, gdzie mieszkam. Nie był o to trudno, to był mój pierwszy dzień w tej całej stolicy.

— Idziemy do mnie! Wóda i kobiety!

— Nie mamy kobiet.

— To wóda i porno! — krzyczał niewzruszony Michał.

Gdybym wiedział, gdzie jest mój dom, nie dałbym się zaciągnąć do niego. Mieszkał wprawdzie gdzieś niedaleko, ale zapas alkoholu, marihuany i amfetaminy, który trzymał w barku, wcale nie sprzyjał moim jutrzejszym planom. Miałem iść na spacer, zapoznać się z okolicą, odpocząć...

Koło trzeciej w nocy Michał padł, zasypiając z papierosem w ręce. Zabrałem mu go, dopaliłem i wrzuciłem niedopałek do pustej butelki po whisky. Sam chciałbym zasnąć. Westchnąłem zrezygnowany. Amfetamina skutecznie trzymała mnie na nogach, niwelując mulące działania zielska. Szkoda tylko, że whisky nie niwelowała skutków nadużywania piwa. Swoją drogą, gardziłem piwem. Nie wiem, co mnie podkusiło.

Krążyłem bez celu po mieszkaniu przyjaciela, póki nie zmógł mnie sen. Dziwiłem się, że w ogóle zdołałem zmrużyć oczy, bo chociaż czułem się jak trup i ledwie oddychałem, nie mogłem odpłynąć. Do czasu, potem była już tylko ciemność i smród.

*

Kac po imprezie męczył mnie przez dwa dni, dlatego bardzo sceptycznie podszedłem do kolejnej propozycji Michała. Obiecałem sobie, że tym razem nie dam się zaciągnąć na żadne huczne afterparty. Zamierzałem wypić kieliszek wina, może odrobinę czegoś mocniejszego, i zmyć się przed północą, żeby móc wreszcie zwiedzić okolicę. Z bólem głowy i problemami żołądkowymi nie czułem się na siłach.

Kumpel miał jednak inne plany. Uznał, że powinienem poznać resztę ekipy i wyciągnął mnie do jakiejś speluny w Pawilonach. Podobno nie znasz Warszawy, jeśli nie spędziłeś wieczoru w jednej z tych ciasnych mordowni. Nigdy wcześniej słowa Michała nie były tak prawdziwe. Poznał mnie z Lucjanem – wykładającym czasopiśmiennictwo, Gabriela – który właściwie zajmował się wszystkim po trochu, przynajmniej tak zrozumiałem, i jakąś kobietą, której imię magicznie uciekło mi z głowy. Była kierowniczką katedry informatologii. Niewiele mi to mówiło, zajmowałem się przyziemną redakcją ze specjalizacją w wydawnictwach japońskich, w końcu po to robiłem dwa kierunki jednocześnie. Najmłodszy doktor japonistyki, najwybitniejszy specjalista DTP – i co mi przyszło? Chlałem w jakiejś szemranej knajpie z ludźmi, którzy nigdy nie powinni dostać dyplomu.

Dziwak z dyplomemWhere stories live. Discover now