Rozdział 9

121 23 5
                                    


W weekend mój nastrój nieco skoczył, ale wystarczyło przywlec się na poniedziałkowy japoński, żeby wszystko legło w gruzach. Michaelisa nie było. Wprawdzie nie powinno mi robić różnicy, czy był czy nie, bo przecież i tak jedynie mnie ignorował, ale z jakiegoś powodu jego nieobecność bolała mnie bardziej, choć dzięki temu teoretycznie łatwiej było mi istnieć.


Na zastępstwo przyszedł... Ktoś. Nie wiedziałam, kim był i kto mu dał dyplom, bo mówił gorzej od dziwacznej, neurotycznej laski, która wiecznie się spóźniała, ale i tak nie narzekałam. Normalnie w takich sytuacjach zajęcia były zwyczajnie odwoływane, ale dziwak nie napisał maila do studentów, za to musiał naprodukować chyba dziesięć, żeby znaleźć kogoś, kto zajmie się jego grupami.


Pod koniec zajęć okazało się, że człowiek, który go zastępował, nie był nawet japonistą, tylko jednym z wykładowców innego wydziału, który po znajomości zgodził się nami zająć. To tłumaczyło akcent i kompletny brak przygotowania. Ale przekazał to, co miał nam przekazać. Michał jakiśtam, nie wsłuchiwałam się, bo miałam nadzieję więcej go nie zobaczyć, choć wydał mi się dziwnie znajomy...


W kolejne dni Michaelisa również nie było. We wtorek odwołali nam zajęcia, bo nasz wydział nie bawił się w zastępstwa właściwie nigdy. W środę odwołano także japoński, a w czwartek odbywała się jakaś konferencja i w ramach zajęć byliśmy zmuszeni robić na niej za statystów, wpisując się przy wejściu na listę. Poszliśmy, a po pierwszej przerwie zniknęli wszyscy, którzy byli tam z obowiązku, czyli jakieś trzy czwarte sali.


Z dziewczynami poszłyśmy potem do Costy na jakąś nowość, a potem rozeszłyśmy się do domów. Wracając, mijałam dom dziwaka. Zatrzymałam się pod klatką i przez chwilę chciałam wejść do środka, tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy nic mu nie jest. Na uczelni nie wypadało pytać o wykładowców. Na dodatek jego nikt właściwie nie znał i nawet gdyby zamierzał nagle rzucić nauczanie i zniknąć, nie mieliby o tym pojęcia. A ja, nie wiedzieć czemu, martwiłam się, że już więcej nie wróci. To byłaby moja wina. Nie chciałam mieć tego na sumieniu. Za dobrze uczył, zbyt wiele mogłam osiągnąć, stracenie tego byłoby niesamowicie głupie.


Nie weszłam do środka. Krążyłam tylko pod drzwiami, spaliłam kilka papierosów, a kiedy dostałam maila z nowymi zleceniami, wróciłam do domu. Znów utopiłam się w pisaniu bzdur. Tym razem dotyczyły zabawek dla dzieci. Niby przyjemny, relaksujący temat, ale myślami dalej błądziłam gdzieś indziej. Dokładnie to niecałe dwa kilometry chodniczkami dalej, na ostatnim piętrze odbudowanego po pożarze, ekskluzywnego bloku, w którym mieszkał mój wykładowca.


Zaczęłam żałować, że skasowałam jego numer. Przypomniałam sobie jednak, że przecież zostały mi wiadomości. Numer wciąż tam był. Postanowiłam więc napisać, ale nie wiedziałam, co właściwie mogłabym zawszeć w smsie. W ostateczności spędziłam dwie godziny, zastanawiając się nad treścią, by w końcu wyrzucić z siebie jedynie: „Wszystko w porządku?", na które odpowiedzi wcale się nie spodziewałam.


~*~


Jeden telefon do ojca Michała i na tydzień zostałem wycięty ze studenckiej ramówki. Kumpel został u mnie do poniedziałku, tak na wszelki wypadek, a kiedy wreszcie się go pozbyłem, doceniłem wartość obijania mordy za niewinność. Miałem cały tydzień na odpoczynek i pisanie pracy. Kazałem przyjacielowi przyjść w środę z zakupami i wysłałem mu emaila z listą produktów.

Dziwak z dyplomemWhere stories live. Discover now