⊙Rozdział 13. Za ciepło⊙

372 67 147
                                    

Czarnoskóry mężczyzna siedzący nad brzegiem Winter Island patrzył w stronę czerwonej od zachodzącego słońca wody. Zachwycał się tym pięknym widokiem i zastanawiał się nad dalszym życiem. Nad rachunkami do zapłacenia, nad pracą którą musi znaleźć. Zastanawiał się dosłownie nad wszystkim, gdy nagle poczuł ogarniający go żar. Jakby miał za chwilę stanąć w płomieniach i zmienić się w popiół.

  — Powiedz czego sobie życzysz? — Usłyszał za sobą męski głos, a gdy odwrócił się zamarł.

Gdy odpowiedział jego ciało stanęło w płomieniach, a on krzycząc upadł na ziemię. Po chwili wydał z siebie ostatnie tchnienie. 

⊙⊙ 

Stałem w samych spodniach na sali do ćwiczeń walki. Przede mną stał Dylan z drewnianym mieczem w ręce. Nauczanie go nie było dla mnie wystarczająco interesujące by również używać broni. Postanowiłem, więc zabawić się walcząc wyłącznie na pięści z uzbrojonym przeciwnikiem.

  — Gotowy? — zapytałem.

— Tak — odpowiedział.

— Pamiętaj, że będę ci przy tym zadawać pytania o bestiach.

— Pamiętam staruszku.

Staruszku? O nie nie pozwolę by mnie tak nazywano! 

Skoczył w moim kierunku z zamiarem wyprowadzenia szybkiego ataku w serce. Poruszyłem się lekko w bok i wykonałem pół piruet kopiąc go w plecy tak, że upadł on twarzą na ziemię.

  — Co to jest: małe, piszczy, wkurza ludzi i śmierdzi siarką? — zapytałem, odskakując w bok.

—  Chochlik — warknął i próbował mnie podciąć, a ja przeskoczyłem nad jego głową kopiąc jej tył piętą. 

  — Dobrze, dzięki czemu zabić można strzygę? — Wykonał obrót i prawie walnął mnie kawałkiem drewna w bok, ale kucnąłem i złapałem go za przedramię przerzucając go za siebie.

  — Srebrem. — Wykonał salto i wylądował na równe nogi, obrócił się szybko i wyprowadził atak w moją głowę. 

  — Dobrze, czym żywi się vanir? — spytałem unikając ostrza jak Neo z Matrix'a, po czym stając na rękach kopnąłem go w brodę z pięty.

Dylan zatoczył się i jęknął masując sobie szczękę.

  — Ludzkimi sercami — powiedział, rzucając się na mnie wkurzony.

— Jak się nazywa ognisty dżin? — odskoczyłem i wybiłem mu miecz z ręki po czym założyłem mu dźwignie przyszpilając twarzą do podłogi.

— If...ryt... — wycharczał.

— Dobrze, na dzisiaj koniec. — Puściłem go.

— Już? — zapytał, a ja pomogłem mu wstać.

— Tak, za bardzo dajesz się ponieść emocjom przez co łatwo jest cie rozgryźć. Trenuj na razie na kukle.  

  — Dobrze... — powiedział jakby zgaszony.

— Ale nawet dobrze ci szło.

Spojrzał on na mnie i uśmiechnął się lekko. W sumie to dzieciak, więc co mnie dziwi, że ucieszył się z pochwały? I tak mnie znienawidzi po dalszych ćwiczeniach. Zaśmiałem się w głowie i usłyszałem jak telefon dzwoni. 

Oczami umarłychOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz