⊙Rozdział 19. Selgan⊙

277 58 140
                                    

Szedłem dobrze znanymi mi nieuczęszczanymi przez nikogo ścieżkami. Na moim ramieniu siedział sokół o złotoczerwonych piórach, a przy mnie szedł biały wilk. Wsłuchiwałem się w śpiew wiatru, drzew i ptaków. Komponowały się tworząc niesamowitą melodię słyszalną tylko dla dzieci lasu. Wszystko na ziemi jest piękne od zwykłego kaktusa po najpiękniejszą różę. Fakt bycia istotą połączoną z tymi cudami niezmiernie mnie cieszył. Czułem życie płynące w żyłach całego świata. Byłem z nimi złączony dzięki splotą w moich stopach. Stopach albo raczej korzeniach. Ziemia kochała swoje dzieci, a one się jej odwdzięczały. Może prócz największej plagi ziemi jakimi są ludzie. Kiedyś żyli w zgodzie z naturą, a teraz ją niszczą. Mimo to nie żywię gniewu do tych istot. Kocham je jak każdą żywą istotę. Jak każdy oddech wydany przez wiatr. Wystawiłem dłoń, a na niej usiadły motyle. Delikatnie machały skrzydełkami powodując przyjemne dreszcze na mojej skórze. 

Minęło kilka chwil i doszliśmy z moimi przyjaciółmi do ogromnego dębu służącego za wejście do domu strażników. Dotknąłem starej kory i zamknąłem oczy, gdy je otworzyłem stałem w wielkim mieście zrobionym z kamieni, korzeni i liści. Wilk i sokół nie odstępowali mnie na krok, kiedy szedłem pseudo uliczkami wzdłuż budowli. Mijałem nimfy, driady, rusałki, elfy, bazyliszki, zmiennych i zwierzęta, które kiwały do mnie głową w powitaniu i na znak szacunku. Sokół na moim ramieniu zatrzepotał skrzydłami, po których pomknęły ogniste języki.

  — Leć Fio wiem, że chcesz. — Uśmiechnąłem się do stworzenia, które mi odpowiedziało skrzyknięciem, a po chwili raróg wzbił się do lotu. 

Mimo, że znajdowaliśmy się pod ziemia to było tu tak wysoko, że ptactwo mogło swobodnie latać. Dni pracy i czasu poświęconych budowie tego azylu nie poszły na marne. Bo udało mi się stworzyć dom dla istot, które były pokojowo nastawione do ludzi i podobnie jak ja pragnęły ich chronić. Zresztą nie tylko ludzi, ale i całego życia. Od mrówki po najwyższe drzewo. Spojrzałem na białego wilka i powiedziałem:

  — Możesz się już odmienić Ger. 

Zwierze spojrzało na mnie niebieskimi ślepiami i kiwnęło łbem. Zaczęło wstawać na tylne łapy i zmieniać się. Wilk zmienił się w dwudziestoletniego chłopaka. Miał on czyste niebieskie oczy i białe włosy, z których wyrastały wilcze uszy. Nosił na sobie czarne, krótkie, skórzane spodnie i niezapiętą kamizelkę. Po ziemi za nim sunął biały, puchaty wilczy ogon. Chłopak przeciągnął się prostując wszystkie kości.

  — Dobrze wrócić do ludzkiej postaci co? —  zapytałem.

— Tak, ale bycie wilkiem mi nie przeszkadza — odpowiedział Ger i spojrzał na mnie. — Dobra tatuśku ja idę pozałatwiać kilka spraw, a ty idź do mamuśki bo czeka na ciebie.

— Pewnie znowu mi wypomni, że piłem z chłopakami bez niej.

— I beze mnie —  zaznaczył na co przewróciłem oczami.

— Dobra wezmę was na następną popijawę, zgoda? 

— Trzymam cie za słowo ojczulku.   — Niebieskooki zaśmiał się i odwrócił. — Widzimy się w domu — powiedział, odchodząc przed siebie.  

Pomyśleć, że nie tak dawno był jeszcze małym chłopcem, który ganiał w zabawie własny ogonek. Teraz jest już dorosłym mężczyzną, który niesie pomoc tym, którzy jej potrzebują. Pamiętam to jakby było dzisiaj, dzień w którym razem z Sellis go przygarnęliśmy.

⊙19 lat temu⊙ 

Był to deszczowy wieczór wraz z moją ukochaną driadą spacerowaliśmy po lesie. Deszcz koił nasze rozgrzane ciała i dawał życie całemu lasu. Spojrzałem na piękność obok mnie. Zielona skóra po której skapywały krople wody niczym rosa na porannej trawie. Długie sięgające do tyłeczka brązowe włosy wyglądały wspaniale w delikatnym blasku księżyca. Piękność miała na sobie miniówkę i zieloną bluzkę na ramiączkach, która kończyła się lekko pod jej piersiami. Jak dla mnie wyglądała ona pięknie we wszystkim, a najlepiej nago. Spojrzała na mnie szmaragdowozielonymi oczami i uśmiechnęła się.

  — Wyglądasz pięknie kwiatuszku — powiedziałem, łapiąc ją w pasie i przyciągając do siebie.

— Ty nie zgorsza — odpowiedziała i złączyła nasze usta w pocałunku. 

Bez namysłu oddałem pocałunek, przyciągając ją bliżej siebie. Byśmy tak trwali, gdyby do naszych uszu nie doszedł płacz dziecka. Oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w stronę skąd on dobiegał. Popatrzyłem na nią i powiedziałem:

  — Tamtędy migrują amfisbeny!

— Więc się rusz gałązko! — odpowiedziała i zaczęliśmy biec w stronę płaczu. 

Biegliśmy ile sił, aż dobiegliśmy na polane, gdzie leżał koszyk z zawiniątkiem. Do niego pełzły dwie amfisbeny. Były to węże o zielonoczarnych łuskach, miały one dwie głowy po jednej na każdym końcu ich ciała. Paskudne stworzenia nie pogardzą niczym żywym do zjedzenia i na dodatek są śmiertelnie trujące i mają jebane sześć metrów długości.  Zapadłem się pod ziemię i wynurzyłem przy koszyku. Przemieniłem swoją prawą rękę w winorośla i niczym pejczem zacząłem uderzać węże. Syknęły wściekle i skoczyły na mnie. W tym samym czasie Sellis zabrała koszyk i wskoczyła wysoko w korony drzew.

Zamknąłem oczy i poczułem jak się przemieniam w swoją prawdziwą postać. Kiedy je otworzyłem byłem już związany w uścisku amfisben. Wiatr poniósł mój śmiech i zamieniłem się w stertę liści. Węże upadły na ziemię i syknęły zdezorientowane. W tym czasie unieruchomiły je korzenie i zaczęły wciągać pod ziemię. Wierciły się i syczały morderczo, aż w końcu nastała cisza, a gady zniknęły głęboko pod ziemią. Wróciłem do swojej ludzkiej postaci i podszedłem do driady, która zeskoczyła z drzewa trzymając koszyk.

  — Co to za dziecko? — spytałem.

— Nie wiem byłam zajęta patrzeniem czy amfisbeny się nie zbliżają — odpowiedziała i razem spojrzeliśmy na zawinięte dziecko. Widać było tylko jego drobną twarzyczkę i niebieskie, wielkie załzawione oczka.

— Ludzkie dziecko? — zapytałem i wyjąłem je z koszyka. Kiedy to zrobiłem z jego malutkiej główki spadł kocyk i odsłonił białe włosy i wilcze uszka. — Porzucone szczenie wilkołaka. — Wytarłem delikatnie policzek chłopca, który złapał mnie za palec i zagaworzył.

  — Uroczy maluch — powiedziała driada. — Co z nim zrobimy? Nie oddamy go ludziom, a nikt inny nie będzie chciał wychowywać wilkołaka. — Spojrzała zmartwiona na malucha.

  — Więc my się nim zaopiekujmy — zaproponowałem.

— Jesteś pewny? Dziecko to spory obowiązek Selg.

— Wiem to Selli, ale nie zostawię go na pastwę losu, a skoro sami nie możemy mieć potomstwa to będziemy mieć jego. — Uśmiechnąłem się do dziecka na co zapiszczało radośnie. 

  — Dobrze. Jak go nazwiemy?

— Co powiesz na Gerard? — spytałem, kołysząc malucha.

  — Brzmi wspaniale. — Uśmiechnęła się do mnie.

I tak o to do naszej niedużej rodzinki dołączył wilkołak Gerard. Mały lubił psocić, ale i tak go pokochaliśmy z moja partnerką i wychowaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy.

 Mały lubił psocić, ale i tak go pokochaliśmy z moja partnerką i wychowaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Dzisiaj rozdział z perspektywy Selgana. W którym poznaliśmy  jego rodzinę i to jak przygarnął on swojego syna. Swoją drogą ktoś myślał z was, że ma on syna wilkołaka z driadą? Albo, że w ogóle ma rodzinę?

W bestiariuszu pojawiły się wpisy: "Raróg", "Wilkołak", "Driada" i "Amfisbena"

W glosariuszu pojawiły się wpisy: "Fio", "Ger" i "Sellis" oraz zaktualizował się "Selgan"

Oczami umarłychWhere stories live. Discover now