rozdział 9

1K 58 29
                                    

*Louis*

'niech ktoś kogo kochasz wyrwie ci serce
następnie zmrozi Ci wnętrze
wtedy zrozumiesz, że problem to szczęście
i nawet najmniejsze wymaga poświęceń'

Siedziałem właśnie w pokoju przesłuchań i aż śmiać mi się chciało. Ja, Louis Tomlinson wylądowałem na dołku, bo pieprzony Harry Styles wezwał policję do mojej szanownej osoby.

Ja rozumiem, że może trochę przesadziłem, no ale ja was proszę... w mojej sytuacji i tak byłem kulturalny...

Nagle do pomieszczenia wszedł detektyw Barkley. Świetnie. Jeszcze tego mi tu brakowało...

- Witam, Panie Tomlinson. Miłe spotkanie. - uśmiechnął się złośliwie. Nie lubiliśmy się, bo zawsze rywalizowaliśmy, a raczej to on próbował dorównać mi. Niestety, Tomlinson był tylko jeden.

- Taaa... bardzo miłe. - mruknąłem i mierzyłem go wzrokiem. Jeśli myślał, że zrobi na mnie wrażenie pokazywaniem broni zza marynarki, to był w wielkim błędzie.

Usiadł na przeciw mnie i upił łyk napoju, który ze sobą przyniósł. Zapewne była to ta policyjna lurowata kawa. Cały czas się na mnie gapił, co powoli zaczynało mnie wkurwiać.

- Wiesz o co jesteś oskarżony, Tomlinson? - usłyszałem pytanie i zacząłem myśleć nad odpowiedzią...

- O kradzież twojego pączka z biurka...? - zapytałem z uśmieszkiem. Czułem przemożną chęć ponabijania się z tego pajaca, a zanim mój adwokat ruszy dupę, to muszę zapewnić sobie jakąś rozrywkę.

- Nieźle, Tomlinson, ale zaraz ci zetrę ten głupkowaty uśmieszek z gęby.

- Ciekawe czym mnie zaskoczysz, Barkley? - mruknąłem. Miałem naprawdę dość tego gościa. Czy serio myślał, że przejmę się tymi wyssanymi z palca oskarżeniami. Styles był też niespełna rozumu, jeśli myślał, że policją coś wskóra. Nie ma bata. Nie odpuszczę, choćbym miał zniszczyć wszystko na swojej drodze.

- Państwo Styles wnieśli skargę o nękanie, wtargnięcie na teren ich posesji, zniszczenie mienia i uszkodzenie ciała.

- Że co proszę?! Jakie kurwa uszkodzenie ciała?! - poderwałem się z krzesła, które z hukiem upadło na podłogę. Oni byli niepoważni. Przecież ja nic nie zrobiłem temu idiocie.

- Uspokój się, Tomlinson! Pomyśl i zacznij gadać, co się tak naprawdę tam stało!

- Gówno Ci powiem! Poczekam, aż Hector po mnie przyjedzie, a teraz wypierdalaj, bo mam dość patrzenia na twoją mordę, Barkley.

- Mam dość ciebie i twojej rodzinki, Tomlinson! Myślicie, że zawsze wam wszystko ujdzie na sucho, ale nie mój drogi. Teraz trafiliście na godnego przeciwnika. Swoją drogą jak to jest, że kiedyś nie odstępowaliście się ze Styles'em na krok, a teraz walczycie? - zaczął się śmiać – Czyżby uczeń przerósł mistrza? - czy ja naprawdę musiałem znosić tego durnia? Myślał, że ja i Harry rywalizujemy o coś? Ja pieprzę, jakim trzeba być głupim, żeby tak to odbierać?

- Radzę iść na psychologię, Lucas, bo w przeciwnym razie nici z awansu. - burknąłem i zakończyłem jakiekolwiek dyskusje z tym pajacem.

Na Hector'a, prawnika rodziny czekałem godzinę. Mógłbym przysiądź, że było to najdłuższe sześćdziesiąt minut w moim życiu. Może gdyby nie było w tym małym pomieszczeniu tego idioty, Lucas'a Barkley'a jakoś dałoby się wytrzymać, a tak musiałem się modlić by mu nie przydzwonić. Jego pomruki i gwizdanie pod nosem mogły wyprowadzić z równowagi świętego.

for aye (Book3)|| Louis TomlinsonWhere stories live. Discover now