rozdział 24

794 61 47
                                    

*Louis *

Był piątek. Dzień wizyty u Kayleigh. Nie mogłem się tego doczekać. Odkąd ta mała istota wkroczyła do mojego życia nie wyobrażałem sobie by mogło jej zabraknąć. Była nadzieją na lepsze jutro, nadzieją na to, że odzyskam samego siebie i wszystko co we mnie dobre.

Wstałem rano i miałem w planie jechać na jakieś zakupy dla mojej małej córeczki. Uwielbiałem tak o niej mówić. Moja córeczka, mój aniołek, moje słoneczko. Moje serce rosło za każdym razem gdy o niej myślałem. Jasne, Tomlinson. Z kim ty się na głowy pozamieniałeś?

Po śniadaniu i ogarnięciu mieszkania, które ostatnio o dziwo nie potrzebowało gruntownych porządków pojechałem do centrum. Sklepy kusiły kolorowymi witrynami, ale ja miałem jeden cel, sklep z zabawkami. Rozpieszczałem Kayleigh od pierwszego spotkania i pragnąłem by tak zostało już zawsze. To uczucie naprawdę było miłe i od dawna nie czułem się tak dobrze z tym co robiłem. Nie wiem kiedy to się zmieniło i co miało na to wpływ ale czas by w końcu być dobrym człowiekiem i zostawić za sobą to wszystko co było złe, a jedyne światełko w tunelu to było moje dziecko. Dziecko zrodzone z miłości, której nie doceniłem, której nie chciałem docenić. Do tego nie było powrotu, ale mogłem zmienić swoje życie.

W sklepie kupiłem nowy zestaw klocków i wielkiego pluszowego misia. Kay uwielbiała budować i tworzyć. Miała otwarty umysł i rozumiała dużo więcej niż dzieci w jej wieku. Za to można było dziękować Jenny. Była wspaniałą matką. Nigdy bym nie powiedział, że ta dziewczyna z klubu, niepokorna uczennica wyrośnie na tak idealną kobietę, żonę i matkę. Choć na myśl, że będzie kiedyś żoną jakiegoś mężczyzny dostawałem gęsiej skórki...

Potem pojechałem zatankować auto i mogłem jechać do małej księżniczki. Gdy zaparkowałem samochód na ich posesji, Jenny już czekała. Nie miała wesołej miny, co oznaczało, że Styles'owi się nie poprawiło. Współczułem mu. Szczerze. Tylko dlaczego ta dziewczyna musiała tak cierpieć z jego powodu.

- Cześć. - powiedziałem z uśmiechem i miałem ochotę ją przytulić, ale się powstrzymałem.

- Cześć. - jak zawsze sucho odpowiedziała. Jedyny moment, kiedy była miła wobec mnie był wtedy gdy zadzwoniła w sprawie pomocy dla Harry'ego. Niestety nie uzyskała ode mnie tego czego potrzebowała i znów stała się zimna.

- Jak się masz?

- Bez zmian.

- Gdzie Kay?

- Siedzi w swoim pokoju. Znasz drogę.

- Jen?

- Tak?

- Czemu nie możesz być dla mnie milsza? - byłem ciekawy jej odpowiedzi.

- Jestem taka jak zwykle.

- No właśnie. Jak zwykle. Ale jesteś taka tylko dla mnie.

- A czego tyś się spodziewał, Tomlinson?

- Już niczego. Chodźmy do Kay.

- Zapraszam.

Z tą dziewczyną nie dało się normalnie porozmawiać a moja każda próba zbudowania jakiejkolwiek milszej relacji spełzała na niczym. Mógłbym się nie wiadomo jak starać a i tak była na mnie wiecznie zła, jakbym jej wadził, jakby to że pojawiłem się w życiu naszego dziecka było zbrodnią na miarę kary śmierci. Nie pojmowałem tego. Przecież chciałem by było dobrze, chciałem się zmienić. Byłem w przeszłości wstrętnym draniem, ale zaszłą we mnie zmiana a ona zdawała się tego nie dostrzegać.

Pomaszerowałem schodami dobrze mi znaną drogą do pokoju córki. Mała siedziała na łóżku i czytała książeczkę, a raczej próbowała składać sylaby. Jennifer starała się by Kay była do przodu i by rozwijała się w jak najlepszy sposób. Kiedy dziewczynka mnie zobaczyła rzuciłą mi się na szyję.

for aye (Book3)|| Louis TomlinsonWhere stories live. Discover now