rozdział 19

799 49 20
                                    

*Louis*

Kolejna nieprzespana noc dała mi się we znaki, ale naprawdę nie mogłem ostatnio przespać więcej niż dwie godziny bez koszmarów. To nie było zdrowe, jednak nie miałem na to wpływu i musiałem jakoś dawać radę. Złe sny nie były niczym nadzwyczajnym, nie dla takiego człowieka jak ja. Krzywdziłem wszystkich, których miałem wokół siebie i nawet jeśli starałem się tego nie robić, to za cholerę nie wychodziło. Zerwałem przyjaźnie i zaprzepaściłem miłość życia, bo nie umiałem przyznać się sam przed sobą, że kochać kogoś to coś dobrego, ale nie chodziło tylko o to. Miałem wrażenie, że jeśli pozwolę sobie na szczęście ktoś ponownie mi je odbierze, a tego bym nie zniósł.

Wstałem z łóżka nieco połamany i poszedłem pod prysznic. Kiedy ciepła woda spłynęła po moim ciele, zamiast je rozluźnić, jeszcze mocniej poczułem się spięty. Zacisnąłem oczy by łzy, które się mimowolnie pojawiły nie wypłynęły. Louis Tomlinson nie płacze. Wtedy pojawiły się wspomnienia, napadły znienacka i próbowały położyć mnie na łopatki. Pośpiesznie wyłączyłem wodę i wyskoczyłem z kabiny. Ubrałem na siebie dres i zszedłem do kuchni. Włączyłem ekspres do kawy i zacząłem przygotowywać śniadanie. Czekał mnie ciężki dzień w sądzie i lepiej żebym miał coś w żołądku.

Dwie godziny później stałem przed wielkim gmachem i czekałem na Johannson'a. Zapaliłem papierosa, ale nie długo pocieszyłem się spokojem. Z każdej strony zaczęli napierać fotoreporterzy, a ja nie miałem ochoty z nimi rozmawiać, ani udzielać jakiegokolwiek komentarza. Źle się stało, że udzieliłem wywiadu i powiedziałem o Kay, źle się stało, że cały kraj wie o niej i o Jenny, bo to tylko wszystko utrudniało, a plan był inny, choć teraz wątpiłem, że coś z tego wyjdzie. Nie zdążyłem zgasić fajki a podjechał samochód Styles'a, który o dziwo prowadził Niall. Myślałem, że chłopaki zostawili tego kłamcę, ale jak widać nadal przy nim trwają. Ty też tak mogłeś mieć, szepnęła podświadomość a ja kazałem jej się zamknąć.

Już miałem odwrócić się i wejść do budynku, gdy Harry obszedł auto i otworzył drzwi dla Jennifer. Skłamałbym gdybym powiedział, że jej widok nie poruszył nic w moim sercu, właśnie tak było i wkurzyło mnie to. Dziewczyna wyszła z samochodu. Wyglądała zjawiskowo. Ciemne włosy zaczesane do góry w misterny kok, idealnie skrojona sukienka, obcasy i płaszcz, a w ręku duża kopertówka, powodowały, że przy niej wszystkie inne kobiety nie miałyby nic do zaoferowania. Jennifer Styles niezaprzeczalnie była kwintesencją kobiecości. Czar jednak prysł, gdy Styles złączył ich dłonie i posłał jej uśmiech a zaraz potem udzielił komentarza pismakom, którzy już teraz mieli mnie gdzieś. Chyba to mnie najbardziej rozwścieczyło w tej całej sytuacji, więc ruszyłem w stronę drzwi sądu zaciskając dłonie w pięści. Ledwo powstrzymałem się przed przywaleniem temu dupkowi.

20 minut później

- Cześć, Louis. - usłyszałem Hector'a za plecami i obróciłem się w jego stronę. Kątem oka zauważyłem jak Styles'owie rozmawiają z Cedric'iem i uśmiechają się do siebie jakby dzisiejszy dzień nie robił na nich wrażenia. - Nadal jesteś pewny swojej decyzji?

- Tak. - odpowiedziałem choć w środku czułem, że powinienem zmienić swoje zachowanie i zrezygnować z wcześniejszych postanowień.

- Nie wiem dlaczego się tak upierasz. Wasz wizerunek na tym ucierpi, a z tego co wiem twoja matka zaproponowała Jenny pieniądze w zamian za usunięcie ciąży...

- To teraz nie ma znaczenia. - uciąłem jego paplaninę, bo nie miałem zamiaru słuchać o tym jak moja matka próbowała zniszczyć życie Jennifer i całej reszty włączając w to mnie.

- Louis, taka jest prawda. Oni to wywleką w stu procentach. Nie pozostawią na was suchej nitki. To, że ty powiesz o homoseksualizmie Harry'ego i Zayn'a nic nie zmieni. Mają do tego prawo i nie przeszkadza to w wychowaniu dziecka.

- Ale okłamywali Kayleigh i tego się trzymajmy. - warknąłem, bo miałem dość całej tej sytuacji.

- To dziecko. Zrobili to dla jej dobra. Poza tym czytałeś opinię psychologa. Dziecko wie, że ma dwóch ojców i wie, że jeden z nich to ty. - wiedziałem, że Hector ma trochę racji. Nie wiem jak Styles i Jen to zrobili, ale gdy mała poszła na rozmowę do psychologa okazało się, że wie o tym, że jestem jej ojcem, co mnie wkurzyło, bo przez to traciłem kolejne argumenty w sądzie.

- W dupie mam to wszystko. Masz wygrać to dla mnie i nic więcej mnie nie interesuje. To moje dziecko i będzie mieszkało ze mną! - podniosłem głos a oczy osób znajdujących się na korytarzu spojrzały na mnie. Johannson złapał mnie za przedramię i wbił swoje palce, że aż zabolało.

- Zamknij się! Robisz szopkę a to nam nie pomoże! - syknął a ja skinąłem głową i zostałem sam ze swoimi głupimi myślami.

4 godziny później

- Kurwa, to jest jakiś żart! Jak tak można! - wrzasnąłem i miałem ochotę zmyć uśmieszek z mordy Styles'a.

- Co jest, Lou? Coś poszło nie po twojej myśli? - usłyszałem złośliwy ton Jen i miałem ochotę ją... no właśnie, miałem ochotę ją przytulić i powiedzieć 'przepraszam', ale nie zrobię tego za skarby świata.

- Za dwa tygodnie jestem u Kayleigh i lepiej żebyście byli w domu. - powiedziałem sztywno i odwróciłem się na pięcie udając się do wyjścia.

Z rozmachem wyszedłem z budynku i schowałem się w swoim samochodzie. Zapaliłem papierosa i czekałem aż Johannson do mnie dołączy. Miałem dość dzisiejszego dnia, a wszyscy reporterzy, którzy robili mi zdjęcia tak jak poprzednio dopadli teraz Styles'ów, a ci z uśmiechami na twarzy odpowiadali na ich pytania. Miałem przesrane, bo nasze nazwisko będzie jeszcze dziś na wszystkich stronach internetowych i w wiadomościach, a jutro we wszystkich magazynach plotkarskich. Matka nie da mi żyć, ojciec dostanie szału, a ja najlepiej jak bym strzelił sobie w łeb.

- Mówiłem ci, że tak będzie. - Hector wsiadł do samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi.

- Mam ci bić brawo? - zapytałem wkurzony a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się do góry.

- Rebeca nie będzie zadowolona. - prawnik mruknął i sam zapalił.

- Martwi cię to? - z moich ust wydobyła się biała chmura dymu.

- Skąd. Już dawno chciałem przestać dla nich pracować. - uśmiechnął się patrząc przed siebie.

- Świetnie...

- Co teraz, Louis? - mężczyzna spojrzał na mnie a ja wyciągnąłem do niego dłoń.

- Dziękuję, Hector. To była idealna współpraca ale z resztą będę musiał uporać się sam.

- Plan wykonany, Panie Tomlinson.

- W stu procentach, Panie Johannson.

Po tych słowach prawnik opuścił moje auto i ruszył do swojego, ledwo przedostając się przez chmarę reporterów, którzy na niego naskoczyli. Ja przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem w kierunku sklepu z zabawkami. Musiałem kupić prezent mojemu aniołkowi, który chcąc nie chcąc sprowadził mnie na ziemię.


for aye (Book3)|| Louis TomlinsonWhere stories live. Discover now