Rozdział VII

709 34 2
                                    

Rodzinne obiady kojarzą się z rozmowami, wymienianiem się nowinkami albo po prostu wspólnym spędzaniem czasu, o ile jesz go z rodziną.

Cisza przy stole. Słychać było tylko ciche stukanie widelców o talerze. Ziemniaki były rarytasem, na który mogliśmy sobie pozwolić. Garry już wyzdrowiał, a po tym co się stało postanowił mnie adoptować w ramach wdzięczności. Uratowałam go nie wiedząc kogo ratuje. Mam nadzieję, że to wiedział. Nie zrobiłam tego by się popisać, zrobiłam to by pomóc. Nie mogłam dłużej jeść wiedząc, że gdzieś tam jakieś dziecko zostało zagazowane, jakaś matka została zamordowana, jakiś ojciec został zastrzelony. Ojciec... Wstałam tak niespodziewanie, że prawie przewróciłam krzesło. Nie mówiąc nic nikomu poszłam do siebie.

Uklękłam przy oknie. Nie byłam mocno wierząca, ale w takich czasach każda pomoc się przyda. Zaczęłam się modlić.

-Boże... jeżeli jesteś... jeżeli naprawdę istniejesz i jesteś tak dobry jak mówią to proszę o tylko jedno: niech mój tata wróci. Ja tu nie pasuję. Niech wojna trwa... niech nawet ją wygrają! Chcę tylko aby on wrócił... -właśnie zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam. Przekładam swoje szczęście nad życie innych... ojciec by się na mnie zawiódł... a jeszcze tak niedawno mówiłam, że tu nie chodzi o mnie. Co ja znowu narobiłam? Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy.- Tato wróć...

Seven: rok zero ~ trenowana na bestięWhere stories live. Discover now