Rozdział X

681 36 1
                                    

Obudził mnie dźwięk trąbki. Dźwięk? Jazgot! Zerwałam się na równe nogi zdezorientowana, co było błędem. Poczułam przeszywający ból w brzuchu i zawroty głowy, miałam także ciemno przed oczami.

-Wstawaj! -ktoś krzyknął.

Niechętnie wstałam podpierając się o ścianę.

-Włóż to. -jakiś facet rzucił mi ubranie i buty.- Masz dwie minuty.

Wyszedł, a ja w tempie ekspresowym ubrałam się. Był to pewnego rodzaju mundur. Czarny z czerwonymi akcentami. Na ramieniu przyszyte było logo wyglądające jak czaszka z mackami. Ośmiornica? Nie był taki zły. Dopasowany, miałam w nim swobodę ruchu i -co najważniejsze- był izolowany.

-Chodź ze mną. -do pokoju znowu wszedł ten sam facet.

Poprowadził mnie labiryntem korytarzy do wielkiej sali.

-Witaj moja droga. -powiedziała z uśmiechem na twarzy moja matka.- Powiedz mi: trzymałaś kiedyś broń w ręku?

-Tak. -odpowiedziałam.

-Widzę, że John na coś się przydał...

-Był wspaniałym ojcem i nic ci do te... -nie dokończyłam. Poczułam pieczenia na policzku. Czy ona właśnie mnie uderzyła?

-Zamknij się albo uderzę mocniej. Bierz broń i strzelaj. -rozkazała, a ja wykonałam.

Dali mi jakiś karabin i wskazali tarczę. Położyłam się na ziemi i wycelowałam. Strzeliłam. Nabój trafił w ósemkę.

-Myślałam, że wypadniesz lepiej... -matka się skrzywiła.- Weźcie ją na trening do lasu, dajcie nóż i karzcie przetrwać. -szepnęła do żołnierza obok.

-Chodź. -warknął do mnie tamten i kiwną głową na dwóch kolegów.

-Powodzenia! -uśmiechnęła się szyderczo i pomachała mi ręką.

Wyprowadzili mnie w głąb lasu. Miałam dobrą orientację w terenie ale szczerze powiedziawszy to się pogubiłam. Po długim marszu zauważyłam, że nie ma dwóch osób. Zaczynałam się obawiać najgorszego.

-Masz. -rzucił mi nóż pod nogi.- Przyda ci się jeżeli chcesz przetrwać. Jeśli wrócisz do bazy przed zachodem słońca dostaniesz pełny obiad. Po zachodzie słońca: nic. Jednak radze ci się pośpieszyć! Jutrzejszy powrót równa się kolejnemu takiemu treningowi. -powiedział i odbiegł.

Natychmiast ruszyłam za nim, ale nim dobiegłam do zakrętu: on zniknął.

-Niech to! -kopnęłam w ziemię.

Szłam powoli ciągle czując czyjś wzrok na plecach. Co jakiś czas oglądałam się za siebie, by sprawdzić czy aby na pewno nikogo tam nie ma. Było jeszcze widno. Czyli miałam czas. Zimą jednak słońce szybciej zachodzi, co oznacza także większy mróz. Przyśpieszyłam więc trochę. Szłam szybkim marszem cały czas rozglądając się za czymś znajomym.

Ale tutaj nic nie było znajome! Cienie się wydłużyły, a ja zamarzałam. Zwolniłam trochę tempa, by zaczerpnąć siły a następnie pobiec co sił w nogach. Nagle spadła na mnie szyszka. Natychmiast podniosłam głowę i ścisnęłam nóż w dłoni. Nie powiem: przestraszyłam się. Na szczęście to była tylko wiewiórka. Przeskoczyła na drugie drzewo i już jej nie było. Ja zaś, wpadłam na genialny pomysł. Rozmasowałam dłonie by odzyskać czucie w palcach, zrobiłam to samo z nogami, wzięłam nóż w zęby i zaczęłam się wspinać. Nie znałam się na drzewach, ale wyglądało mi na sosnę. Było naprawdę wysokie, ale po kilkunastu minutach, kilku niebezpiecznych upadkach i dwóch złamaniach później, udało mi się wleźć na samą górę. Rozejrzałam się, ale nic nie zobaczyłam. Już chciałam zejść, gdy usłyszałam jakby stłumiony strzał. Spojrzałam w tamtą stronę. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam to czego szukałam. Baza! Nareszcie! Znajdowała się jakieś dziesięć kilometrów stąd. Zjechałam z mojego punktu obserwacyjnego i zaczęłam biec w tamtą stronę.

Robiło się już ciemno. Biegłam prawie całą drogę. Byłam wyczerpana. Weszłam jeszcze raz na drzewo. Szło mi to już o wiele sprawniej niż poprzednio. Budynek był już na prawdę wyraźny. Został może jakiś kilometr. Spojrzałam na słońce: stało nisko nad horyzontem, lecz jeżeli się pośpieszę to uda mi się dotrzeć tam na czas. Biegłam co sił w nogach i nie minęło pięć minut, jak widziałam wyjście z lasu...

...które zagrodził mi zaginiony żołnierz. Byłam wściekła! O nie! Dostanę ten obiad! Rzuciłam się pierwsza. Nie zamierzałam czekać. Kopnęłam go z wyskoku tak, że tamten wpadł na drzewo, ale szybko się pozbierał i wyjął nóż. Zacisnęłam mocniej swój. Wzięłam zamach i rzuciłam. Usłyszałam tylko pusty dźwięk upadającego ciała. Stałam tak chwilę nieświadoma tego , co właśnie zrobiłam. Gdy to do mnie dotarło padłam na kolana. Otworzyłam szeroko oczy.

-Co ja zrobiłam? -szepnęłam. Przysunęłam się do mężczyzny i zdjęłam maskę.

 Przysunęłam się do mężczyzny i zdjęłam maskę

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Nie wiedziałam jak go ratować. Nie da się! Wyjęłam nóż i odrzuciłam go jak najdalej. Ukryłam twarz w dłoniach, a gdy na nie spojrzałam były pomazane krwią. Czułam szkarłatną ciesz na swojej twarzy. Piekła i paliła. Ręce mi drżały od zimna i szoku.

Ostatkami siły woli, olewając moralność, podniosłam się i szybkimi krokami skierowałam do drzwi, w których czekała na mnie moja matka.

-Dobra robota. -powiedziała i położyła mi rękę na ramieniu.- Weźcie ją pod prysznic, a potem odprowadźcie do pokoju. Pamiętajcie o obiedzie! Zasłużyła... -spojrzała się w stronę lasu z uśmiechem na twarzy.

Stałam pod lodowatym strumieniem wody bezmyślnie gapiąc się w podłogę i pozwalając by woda swobodnie zmyła krew i bród. Jeszcze czułam wczorajsze rany. Gdy przestała lecieć i już dali mi ubrania, poszliśmy do mojej celi. A zaraz później dali mi "zasłużony" posiłek. Chciałam go zjeść ale nie mogłam. Jednak po długich zmaganiach zwierzę w środku mnie wygrało. Zjadłam wszystko z szaleńczym apetytem. Nie byłam z siebie dumna. Powinnam odmówić. Co ja zrobiłam?

-Chodź. -w drzwiach stał ten sam facet, który mnie wtedy zostawił w lesie. Automatycznie wstałam i poszłam za nim. Nie myślałam nad tym co robię. Działałam instynktownie. Zaprowadzili mnie do dziwnej sali z mnóstwem strzykawek, nożyczek i stołów do krojenia ludzi. Czyżby wizyta u lekarza rodzinnego?

-Witaj Kati! Jestem Armin Zola i cię przebadam. Zgoda? -nie odpowiedziałam.- Świetnie! Usiądź tu proszę. -wskazał na metalowy stół.

Był wysoki, a ja niska ale na szczęście udało mi się na niego wejść. Siedziałam chwilkę nim doktor wbił mi igłę w przedramię. Ruszyłam niespokojnie nogą.

-Nie bój się. To tylko igła. -uśmiechnął się dziwnie.- Ludzie przeżywają o wiele gorsze rzeczy.

Po pobraniu krwi wziął do ręki dziwne urządzenie i mnie nim naświetlał. Potem tylko parę rutynowych zabiegów takich jak: zmierzenie pulsu, sprawdzenie wzroku i kilka innych. Pod koniec zrobiło mi się słabo, więc odesłał mnie do pokoju. Powiedział, że mam szansę na bycie... jak on to nazwał? "Projektem siedem" czy jakoś tak... Zanim wyszłam, usłyszałam jak mówi do siebie, że mam coś w sobie i że będę idealna... czy jakoś tak...

Seven: rok zero ~ trenowana na bestięWhere stories live. Discover now