2. Odwaga hańbą ludu.

4.5K 261 45
                                    

    "Od razu na starcie myślisz, że przegrałeś życie. Brakuje ci sensu, pewnego rodzaju napędu. Jesteś w błędzie. Brakuje ci tylko odwagi"

Kolejne sentencje do kolekcji. Ręką się już zagoiła, choć trwało to sporo czasu. Gdyby nie patrzeć, aż sześć miesięcy. Dziś są moje urodziny. Nie cieszę się. Wcale, bo właśnie rozpoczyna się kolejny rok mojego nieudacznictwa, wyśmiewania i bicia. Ale coś się zmieniło. Tak. Mam najlepszego przyjaciela, Szczerbatka. Wiele razy ratował mi życie, a ja jemu. Jest niezastąpiony. Kocham go. Lecz niestety mój ojciec wrócił już na dobre na Berk i nie będę mógł się z nim widywać tak często, jak do tej pory. Trochę to smutne, ale przynajmniej skończył się mój szlaban. Jestem wolny.

    Dzisiaj się nie wyspałem. Z kwaśną miną, obolałym krokiem zszedłem na dół. Rutyna. Ja wchodzę, ojciec praktycznie wylatuje z domu. Choć tyle, że w spokoju mogę zjeść śniadanie. Nikt nie mlaska za uchem. Jednym słowem: raj

    Wziąłem swój gliniany kubek i nalałem do niego gorącej wody. Usiadłem przy drewnianym stole zgarniając torebkę suchego mięsa. W niczym niezmąconej ciszy spokojnie przeżuwałem swój poranny posiłek. Aż było to dziwne, gdyż o tej porze słychać rozmowy wikingów, odgłosy pracy. A tu nic. Nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, było to nawet przyjemne. Po upiciu kilku łyków wody postanowiłem iść nakarmić Mordkę. Wziąłem kosz i po cichu skierowałem się z nim do spiżarni. Wyjąłem z półek kilka kawałków surowych ryb. Po zebraniu wszystkich potrzebnych produktów, udałem się do lasu. Nikogo nie było na polu, co oczywiście lepiej dla mnie. Kilka minut zajęło mi dojście do celu. Przedostawszy się przez głazy, zacząłem nawoływać mojego przyjaciela. Po dosłownie sekundzie leżał na mnie i bezkarnie oblizywał. Śmiałem się.

    - No już Szczerbatek, złaź - próbowałem odepchnąć jego ogromny łeb od swojej twarzy. Udało się. Poszedł pałaszować swoje śniadanie. Widać było, że trochę zgłodniał. Po kilku chwilach nic nie zostało.

    - Chodź Mordko. Dziś próbujemy nowe triki, pamiętasz?

    Zamruczał niczym kot i usiadł koło mnie bym zapewne go pogłaskał. Po porannych pieszczotach dopiąłem się do siodła i wystrzeliliśmy jak burza. To niesamowite uczucie lecieć w chmurach i nie myśleć o niczym. Ten spokój, wiatr we włosach. Całe swoje życie powierzasz smokowi. Razem tym sposobem budujecie zaufanie. Jest to najlepsze doświadczenie jakie mnie spotkało na tej wyspie.

    - Szczerbo teraz góra! - krzyknąłem, pełen szczęścia i radości. Nigdy się tak nie cieszyłem. Mój smok z zadowolenia wystrzelił plazmą w górę. Śmialiśmy się. On oczywiście po swojemu, ale i tak było to piękne. Dwóch przyjaciół - jedno życie.

    Polataliśmy jeszcze z Mordką chwilę, bo musiałem wracać. Wylądowaliśmy spokojnie i poklepałem smoka na do widzenia. Mruknął do mnie jeszcze i się uśmiechnął. Odwzajemniłem jego gest. Aż się mi lepiej zrobiło. Przynajmniej teraz wiem, że dla kogoś jestem najważniejszy na całym świecie. A on jest moim całym światem. Pomachałem mu i zniknąłem wśród skał. Niezauważalny wróciłem do domu. Usadowiłem się w łóżku i chwile poleżałem. Mój ojciec akurat był na dole. Ale tylko z tego, co słyszałem, wrócił się po topór. 

    Gdy wyszedł, na spokojnie udałem się do kuchni. Zabrałem swoje już lżejsze buty i materiałową kamizelkę. Po skompletowaniu całego stroju, ruszyłem do kuźni. Oczywiście ja to mam strasznego pech w życiu. Niedaleko koło mnie przechodziła banda Smarka. Ruszyli na mnie i jak się to skończyło? A no skończyło się w bardzo dobrych dla mnie skutkach. Gdy już szykowali się do zbicia mnie, Pyskacz przyszedł i odgonił ich grupę do wodza. Szczerze mu dziękowałem. Uśmiechnął się i coś śpiewając odszedł w stronę kuźni. Już miałem iść za nim, ale ktoś mnie zatrzymał. To była Astrid.

nienawiść, ból, złość, cierpienie || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz